wtorek, 27 października 2015

Imbir - różne zastosowania

Dziś słów kilka na temat ulubionego napoju sezonu jesień-zima, czyli o herbacie imbirowej.
Jej przygotowanie jest bardzo proste, a efekty zaskakujące. Samo kłącze imbiru kosztuje dosłownie kilka złotych, można je dostać w większości sklepów bez problemu (imbir ze zdjęcia kosztował całe 2,79 zł ;3).
Należy dobrze wybrać, by imbir nie był suchy, ponieważ taki jest łykowaty i ma mało soku, a to jest w nim najważniejsze.


Imbir to samo zdrowie.
Zainteresowałam się nim by walczyć z migrenami, które męczą mnie od ponad dwóch lat oraz z bólami kolan.
Pijąc go regularnie częstotliwość występowania bólów głowy zmniejszyła się, a jeśli się pojawiały to miały lżejszy przebieg i zwykle obyło się bez mdłości.
Miewam również problem z bólem kolan. Imbir był jednym ze składników leków, które łykałam z przepisu lekarza i dawał świetny efekt. Nic dziwnego, herbatka imbirowa lub dodawanie codziennie porcji sproszkowanego imbiru łagodzi bóle stawów.
Już jako dziecko mama podawała mi kawałek imbiru do żucia, kiedy cierpiałam na chorobę lokomocyjną. Likwidował mdłości i pomagał przetrwać podróż.
Imbir ma niezwykłe właściwości rozgrzewające, pobudzające krążenie, może powodować miejscowe zaczerwienienie skóry, dzięki czemu jest wykorzystywany w kosmetykach pobudzających porost np. firmy Ecolab. Tutaj przykładem może być mój ulubiony szampon <3
Napój z imbiru jest wprost stworzony na jesienne i zimowe dni. Nic tak nie rozgrzewa kiedy zawieje nas wiatr na dworze czy zmokniemy.
W zimę kiedy zmarzną mi stopy używam imbiru do kąpieli wrzucając kawałki do miski z wodą, do tego dosypuję łyżeczkę suszonej przyprawy, szczyptę chili.

Początkowo do herbatki wystarczy użyć dosłownie plasterka imbiru. Ja pijąc go regularnie przyzwyczaiłam się do niego i nawet w dużych ilościach mi nie szkodzi.
Oczywiście najlepiej jest przecisnąć imbir przez praskę, tak jak czosnek. Jeśli jednak nie macie praski albo czasu to wystarczy ukroić kawałek imbiru, w moim przypadku to około 2 cm, obrać i pokroić w cieniutkie plasterki. Wszystko zalać mocno ciepłą wodą i pozostawić pod przykryciem na kilkanaście minut. Po tym czasie woda naciągnie esencją imbiru, nabierze lekko żółtego koloru.
Można pić już taki gotowy napój. Ja jednak by wzmocnić jego działanie prozdrowotne dodaję plasterek cytryny plus opcjonalnie łyżeczkę miodu.
M.

niedziela, 25 października 2015

L`biotica, Active Lash, po kolejnym miesiącu

Minął kolejny miesiąc stosowania odżywki do rzęs L'biotica Active Lash (recenzja po pierwszym miesiącu stosowania, klik!). Dużo z Was było zainteresowanych aktualizacją rzęsową, że tak to ujmę ;d
Moja pierwsza opinia była mocno średnia. Ja sama nie widziałam za bardzo efektów, niektóre z Was w komentarzach jednak pisały, że różnica jest. Nie zniechęcałam się i stosowałam odżywkę regularnie dalej.
Nie musiałam długo czekać na efekty, które przyszły i były zauważalne gołym okiem. W ciągu dwóch tygodni od pojawienia się wcześniejszego posta na temat tego kosmetyku, rzęsy bardzo szybko zaczęły rosnąć, co zauważyłam głównie na zdjęciach typu selfie ;d również podczas codziennego makijażu nagle wystarczyło dwa razy pociągnąć tuszem bym była zadowolona. Wcześniej zdarzało się, że kilka minut manewrowałam szczoteczką przy jednym oku; d



Nie ma co się rozpisywać, efekty możecie zobaczyć na zdjęciach. Moim zdaniem kosmetyk spełnił swoje zadanie. Jednak trzeba było czekać dłużej na efekty niż w przypadku innych takich produktów, które stosowałam. Różnicę zauważyłam dopiero po blisko czterech miesiącach codziennego stosowania wieczorem.
Jeśli nie zależy Wam na czasie to polecam się skusić, szczególnie na promocji.
Wydajność jest bardzo dobra, ponieważ po ponad czterech miesiącach nadal duża ilość produktu wydobywa się z opakowania.
Teraz moje rzęsy są zdecydowanie dłuższe, zagęściły się, wyrosło dużo nowych włosków. Ponadto są ciemniejsze i lepiej wyglądają nawet bez tuszu.
Produkt ciągle jest w użyciu, teraz jednak już raczej co drugi dzień dla podtrzymania tego co udało się osiągnąć.

poniedziałek, 19 października 2015

Początek kuracji siemieniem lnianym

Dużo czytałam na blogach o kuracji siemieniem lnianym. Zawsze budziła moje zainteresowanie, podobnie jak kuracja drożdżami. Jednak nigdy nie potrafiłam się zmobilizować, żeby podjąć się wyzwania picia. Jedyne co zrobiłam dla włosów wewnętrznie to łykanie Biotebalu, który dał całkiem fajny efekt swoją drogą.
Przeszło tydzień temu szperając w internecie, głównie na blogach trafiłam ponownie na temat picia siemienia lnianego...
... i tak ponad tydzień temu rozpoczęłam kurację.
Co mnie skłoniło?
Przede wszystkim zachęciła mnie wizja szybciej rosnących włosów, dużej ilości nowych tzw. baby hair.

Zdjęcia do posta wykonała Ola - poniżej widnienie gotowane przez 15 minut siemię lniane (2 łyżki) zalane szklanką wody ; )

Ponadto liczę na wzmocnienie paznokci, które mam bardzo osłabione.
Ze względu na sezon jesienny nie pogardzę wzmocnieniem odporności. Tym bardziej, że śluzy zawarte w nasionkach działają wspaniale na kaszel, ból gardła i chrypę. Nie można również zapomnieć o zbawiennym działaniu na układ trawienny.
Siemię lniane zawiera bardzo dużą ilość kwasów Omega 3 i 6, których działania nie trzeba nikomu chyba przedstawiać. W kwestii urody ma działanie przeciwzapalne, odżywcze, poprawia stan skóry i włosów. Swego czasu suplementowałam się kapsułkami Omega 3 i 6, po których rzeczywiście skóra nabierała blasku, stawała się bardziej nawilżona. Kwasy Omega poprawiały wygląd mojej wrażliwej skóry, pomagała w walce z łuszczeniem i suchością. Duża dawka cynku i witaminy E również zadba o naszą młodość.
Ważnym składnikiem są lignany, które regulują poziom estrogenów, czyli żeńskich hormonów, więc dla kobiet jest wprost stworzony. Przeciwdziałają one występowaniu nowotworów hormonozależnych, czyli raka piersi i jajników.

Swój napój przygotowuję z samego rana. Dwie łyżki nasionek zalewam gorącą wodą i zostawiam pod przykryciem na około 20 minut. W tym czasie nasionka pęcznieją, wydziela się z nich klejący żel i powstaje coś na kształt kisielu.
Można go spożywać solo lub z dodatkami. Ja najczęściej dodaję do niego łyżeczkę miodu, kiedy już przestygnie. Dzięki temu jest słodki i całkiem mi smakuje. Całość zjadam oczywiście z nasionkami, które trzeba bardzo dobrze rozgryzać.
Oczywiście siemię można mieszać z dowolnymi owocami, sokami np. malinowym. Można je blendować w koktajlach.
Żeby wzmocnić jego dobroczynne działanie najlepiej byłoby połączyć je z kolejną bombą witaminową KLIK lub gotowym już sokiem warzywno-owocowym KLIK. Można używać do posypywania kanapek, dodawać do musli, owsianek czy sałatek. Ja chętnie zjadłabym taką, to moja ulubiona KLIK

Oczywiście siemię można spożywać również w formie nasion czy w formie zmielonej (byle świeżo przed spożyciem), jednak taki kisiel działa intensywniej, szybciej i łatwiej się przyswaja.
Pamiętajcie, by nie zalewać siemienia zimną wodą, ponieważ wydziela się wtedy toksyczna substancja. Maksymalna ilość to około 2 łyżek (maksimum maksimum to 3 łyżki).
M.

niedziela, 18 października 2015

Niedziela dla włosów, minimalizm

Dziś macie okazję zobaczyć jak wyglądają moje włosy w dni, kiedy nie mam czasu by o nie zadbać. Dodatkowo pogoda, którą mamy za oknem nie pomaga w ich ładnym wyglądzie. Gdybym chociaż użyła serum Mythic Oil, ale w pośpiechu o tym też zapomniałam ;c
Zdjęcie było zrobione w piątek, kiedy cały dzień mocno padało. Udało nam się wstrzelić ze zrobieniem zdjęcia w lekkiej mżawce. Dobrze, że chociaż dziś dzień jest słoneczny, a ja teraz próbuję sobie rozplanować racje żywnościowe na uczelnię ;d nie powiem, myślę, że tydzień włoski i ta sałatka, klik idealnie trafia w gusta człowieka, który nie ma nawet 20 minut przerwy między zajęciami ;d uwielbiam takie połączenia w sałatkach, myślę, że do tego zmielę sobie jeszcze jakieś orzeszki ;3



Włosy farbowane 3 tygodnie temu Allwaves jasny miedziany blond. Nie nakładałam henny, ponieważ chciałam, żeby kolor lekko się wypłukał i tak też się stało, z czego jestem zadowolona, bo są trochę jaśniejsze. Zniszczeń po farbowaniu tak jak przypuszczałam nie ma. Na dniach planuję znów rozjaśnić odrost i nałożyć już hennę. Moja farba jest akurat w promocji KLIK więc może znów postawię na Garniera.
Włosy nie były naolejowane, ponieważ nie miałabym czasu myć ich dwukrotnie i dokładnie rano, kiedy śpieszę się na uczelnię. Mój ukochany olejek arganowy Ecolab niedługo sięgnie denka, więc chyba po wtóre sięgnę po Evree, również Arganowy, który właśnie jest w dużej promocji KLIK
Sięgnęłam więc po mój ukochany Szampon Ecolab, o którym wczoraj pisałam KLK Na pewno nie jest to ostatni szampon tej firmy. Już planuję kolejny zakup. Niestety internetowy, ponieważ stacjonarnie nigdzie nie widziałam kosmetyków tej firmy. Doszły mnie słuchy, że w Carrefourze są dostępne. Nieszczęśliwie się złożyło, że nie u mnie ;c
Jednokrotne mycie wystarczyło, by dobrze oczyścić włosy i przygotować je na przyjęcie szybkiej odżywki, którą była Planeta Organica, Secrets of Arctica wersja rokitnikowa. Niedługo napiszę o niej coś więcej. Póki co jest w fazie testowania, a ja jestem z niej raz zadowolona bardzo, a raz średnio ;d W tym wypadku mocno średnio. Nie nadaje się na taką pogodę - za mało dociąża i nie zapobiega lekkiemu puszeniu spowodowanemu przez wilgoć.
Włosy bez rozczesywania od razu wysuszyłam suszarką z letnim nawiewem. Po kilku minutach od wysuszenia rozczesałam je szczotką z Rossmanna i w pośpiechu zapomniałam o silikonowym serum, co zaowocowało w taką pogodę tym co widać na zdjęciu (dodatkowo lekko rozwiał je wiatr).
Włosy były miękkie i miłe w dotyku. Jednak niezabezpieczone przed wilgocią i deszczem nie były tak gładkie jak zwykle.

Właśnie spostrzegłam, że moje ukochane perfumy są przecenione KLIK za 100 ml to bardzo dobra cena, a zapach jest wspaniały <3 Znacie Lolitę? ;3

sobota, 17 października 2015

Ecolab, Szampon Normalizujący do włosów przetłuszczających się

Szampony Ecolab to moim zdaniem coś co każda z was powinna wypróbować : ) Chyba nigdy z żadnego szamponu nie byłam tak zadowolona. Oczywiście lubię szampony Sylveco, Biolaven czy mydła rosyjskie, ale dopiero używając kosmetyków do mycia włosów Ecolab jestem prawdziwie zadowolona : ) Wypróbowałam jak na razie dwie wersje: przyśpieszającą porost i nadający objętość oraz do włosów przetłuszczających, o którym dziś mowa.
Poprzednia recenzja do wglądu tutaj KLIK


Opakowanie to butelka z plastiku, który jest na tyle miękki, że z łatwością można wydobyć produkt do końca. Zamykanie typu press, czyli na kliknięcie, dzięki czemu jest bardzo wygodne. Nie trzeba mokrymi rękami bawić się w odkręcanie zakrętki.


Szampon ma konsystencję lekko żelową, średnio gęstą, ale z łatwością się rozprowadza po skalpie. Wymaga odrobinę uwagi, bo może czasem uciec z dłoni. Jest minimalnie rzadszy od wersji na porost.
Pieni się tak samo dobrze. Już przy pierwszym myciu wytwarza się spora ilość piany. Jeśli myję włosy dwukrotnie to przy drugim myciu piany jest już bardzo, bardzo dużo. Jest ona gęsta i kremowa.
Szampon bardzo dobrze oczyszcza włosy oraz skórę głowy, przy tym nie podrażnia. Moim zdaniem jest idealny do codziennego użytku.
Jeśli myję włosy dzień po dniu i nie muszę zmywać oleju to wystarczy jedno mycie. Jeśli mam włosy dwudniowe lub naolejowane to dwukrotne mycie załatwia sprawę.
Włosy po umyciu są miękkie i gładkie. Kosmetyk nie plącze ich i nie pozostawia suchych czy szorstkich. Kiedy się śpieszę to w drodze wyjątku mogę nie używać odżywki czy maski.
Podobnie jak wszystkie kosmetyki Ecolab, z którymi miałam do czynienia, wyróżnia go piękny zapach. Ta wersja to aromat soczystej pigwy, lekko kwaskowatej, ale też słodkiej. Zapach utrzymuje się na włosach i w łazience przez chwilę po użyciu.
W moim odczuciu szampon może mieć lekkie działanie normalizujące skórę głowy. Nie przedłuży świeżości o jeden dzień, ale o kilka godzin na pewno. Włosy po nim są bardziej odbite u nasady i puszyste.
Na wyróżnienie zasługuje skład, który zawiera ponad 97% składników pochodzenia roślinnego.
Na początku zamiast wody mamy białą herbatę, potem ekstrakt z pigwy, ekstrakty z oczaru wirginijskiego, pomarańczy bergamotki, werbeny, imbiru. Do tego gliceryna i kwas mlekowy.

W tym semestrze uczelnia zafundowała nam nie lada wyzwanie. Zajęcia od rana do wieczora, trudno znaleźć czas na cokolwiek innego. Czas się rozejrzeć za 'planerem', organizerem czy chociaż ładnym kalendarzem, bo musimy być nastawione na rezultaty i skuteczność działania tak jak green belt. Zapisywanie wszystkiego może byłoby pomocne ; )



Widziałyście już Ecolab w carrefour'ach, my wciąż się nie możemy doczekać ;c

M.

wtorek, 13 października 2015

Goose Creek, wosk Apple Spice

Jeśli tak jak ja jesteście fankami szarlotki to ten wosk powinien stać się Waszym ulubieńcem. Mam ogromną słabość do jabłecznika. Świeżo upieczony ma wspaniały zapach, który kochają moje nozdrza.


Żadne ciasto chyba nie jest tak aromatyczne, tak jesienne (no może pumpkin pie ; p)
Nie będę się rozwodzić nad opakowaniem, bo pisałam o tym przy okazji innych wosków. Poza tym wszystko widać na zdjęciach : )
Moc zapachu oceniam na szóstkę z plusem. Kiedy w pokoju zostawię otwarte opakowanie to siedząc przy biurku zapach cały czas mi towarzyszy.
Po zapaleniu kawałeczka już po kilku minutach aromat świeżo upieczonego ciasta wypełnia całe mieszkanie.
W powietrzu wyczuwalne są kwaskowate jabłuszka przykryte kołderką kruchego ciasta. Do tego duża ilość cynamonu i wanilii.
Główną rolę grają tutaj jabłka z cynamonem i to ten aromat jest najbardziej wyczuwalny. Kruche, maślane ciasto to dodatek, który dodaje głębi. Podbija realizm zapachu. Możemy poczuć się w domu jak po wejściu do cukierni czy w kawiarni.
Po zapaleniu wosku niebezpiecznie wzrasta ochota na zjedzenie takiego deseru, więc uczciwie ostrzegam; d
Cena standardowa 22 zł.

Myślę, że jeśli znajdę czas pojawi się dziś recenzja szamponu EcoLab : ) na chwilę obecną mam chwilkę między zajęciami więc wygospodarowywałam czas by coś napisać na bloga : ) po powrocie do domu przyjrzę się dokładniej deskom dębowym (którą są aktualnie na promocji na stronie http://www.prodexpol.pl/) i zasugeruję coś mamie, ponieważ podłoga w moim pokoju w miejscu gdzie stało kiedy obrotowe krzesło wygląda wręcz dramatycznie ;d te błędy młodości kiedy nie zainwestowało się w coś ochronnego, by nie zniszczyć podłogi ;e

Jeśli jesteście ciekawe recenzji innych wosków tej firmy to podaję linki do recenzji, które pojawiły się na naszym blogu : )
http://www.sophieczerymoja.pl/2015/06/wosk-zapachowy-warm-wishes-goose-creek.html
http://www.sophieczerymoja.pl/2015/06/wosk-blueberry-cake-donut-goose-creek.html
http://www.sophieczerymoja.pl/2015/09/goose-creek-strawberry-jam-wosk.html
http://www.sophieczerymoja.pl/2015/10/goose-creek-wosk-zapachowy-christmas.html

M.

niedziela, 11 października 2015

Niedziela dla włosów

Pogoda nas nie rozpieszcza i z racji tego poszukuje sprawdzonych sposobów na rozgrzanie. Wczoraj tak wymarzłam na spacerze, podczas którego właśnie były robione zdjęcia do dzisiejszego postu, że po raz pierwszy skorzystałam z tego przepisu i jestem pewna, że wykorzystam go jeszcze nie raz KLIK ten po lewej stronie. Polecam serdecznie :))
Zdjęcia niestety robione telefonem, stąd taka jakość i przekłamane lekko kolory. W słońcu włosy wyszły zbyt żółto ;c chłodny, mocny wiatr również nie ułatwiał zadania, także w efekcie końcowym nie rozczesałam się nawet, ponieważ jak tylko chwyciłam za szczotkę, tak znów zaczął wiać wiatr.



To na pewno nie jest pogoda na chodzenie w rozpuszczonych włosach ;d
W pielęgnacji postanowiłam wrócić do zapomnianego przeze mnie na długo lnu. Kiedyś bardzo mi służył fundując puszyste i niesamowicie miękkie kosmyki. Zawsze używałam go kiedy zależało mi na objętości oraz włosach miłych w dotyku. Potem z lenistwa postawiłam na maskę lnianą Sylveco, z której również byłam zadowolona, kiedy używałam ją przed myciem.
Włosy więc umyłam dwukrotnie mydłem cedrowym. Tak dla odmiany, ponieważ na okrągło używam teraz szamponu EcoLab. Na wilgotne, ale dobrze odsączone nałożyłam lnianego glutka. Chyba nie muszę przypominać jak się go przygotowuje, bo na pewno wszyscy już to znają ;d
Tak spędziłam godzinę snując plany o tym jakie cuda mogłabym tworzyć gdybym miała chociaż połowę rzeczy z tej strony KLIK wszystko takie piękne, słodkie, kolorowe. Podobna kolekcja jest teraz w Empiku <3 len zmyłam wodą i nałożyłam na dosłownie chwilę odżywkę Sekrety Arktyki z rokitnikiem.
Włosy po odsączeniu w bawełnianą szmatkę były lekko szorstkie i takie pozostawały przez cały czas kiedy schły, co bardzo mnie denerwuje i zawsze wtedy sięgam po suszarkę. Chętniej sięgałabym po suszarko lokówkę obrotową, albo chociaż po to KLIK
Po wysuszeniu okazało się, że włosy są dość gładkie i miękkie. Zyskały fakturę i mięsistość, nie były lejące jak zwykle, tylko jednak wciąż delikatnie usztywnione.
Końce zabezpieczone Mythic Oil.

Gdyby któraś z was przegapiła to w Netto mają być Cotton balls w bardzo niskiej cenie. Kolory są nawet podobne, tylko mniejszy wybór KLIK
Ja będę polować również na filiżankę. Wszystkie mam albo za małe albo za duże i widzę w niej szansę na ideał KLIK

NdW + mały, włosowy filmik ;d

z racji tego, że niedzieli dla włosów w moim wykonaniu nie było tydzień temu, to opowiem Wam moje wrażenia względem farbowania henną z dodatkiem glutka z siemienia lnianego sprzed dwóch tygodni, a później przejdę już do tytułowej NdW, a później zabieram się za urabianie taty by jutro wyskoczył kupić mi te dwustronne foremki do pieczenia, klik i forma do pieczenia makaroników, klik - muszą być mojeeeeeeee ;3 nie ma mnie po całych dniach właściwie i nie mam kiedy sama wyskoczyć ;c
z racji tego, że moje farbowanie henną oraz indygowanie włosów trwa bardzo długo i powinnam być w tym względzie doświadczona oraz znaleźć najlepsze rozwiązanie to odnoszę wrażenie, że zawsze będzie zaraz po farbowaniu 'jakoś nie tak' ;d choć muszę przyznać, że po ostatnim farbowaniu moje włosy są, hm, ładniejsze (i przede wszystkim podcięte - jakieś niespełna półtora tygodnia temu). więc summa summarum będę teraz hennować włosy z dodatkiem siemienia lnianego zamiast wody : )
szukałam po internecie różnych proporcji, ale jak zwykle zrobiłam po swojemu czyli 3-4 łyżki siemienia wrzuciłam do garnka i zalałam szklanką od piwa (czyli jakieś niecałe pół litra - butelka piwa nigdy nie wchodzi cała ;d), do której zwykle wlewam przegotowanej wody i wiem, że nigdy mi nie braknie (przy mieszaniu) a jest jej wręcz odrobinkę na dużo. gotowałam na średnim ogniu jakieś 15-20 minut po czym odstawiłam z gazu, przecedziłam całość przez sitko do szklanki  i poczekałam aż nieco przestygnie. zrobiłam błąd, ponieważ jakoś tak się złożyło, że tego dnia świat pozbawił mnie resztek cierpliwości więc chciałam wszystko zrobić 'na szybko' zatem wsypałam pół woreczka ziół (henna z amlą ma 150 g, zawsze mam jej na dwa razy) i chlusnęłam glutem w szklaną miskę ;d by dwa składniki się połączyły mieszałam, mieszałam i mieszałam ... (mieszałam) ;d ale w końcu mi się udało i przestąpiłam do nakładania. wyszło mi troszkę za rzadkie, więc konsekwencją było łapanie wszystkiego w locie, ale jakoś dałam radę i nałożyłam na włosy.
gdybym dodawała zarówno glutka jak i 'proszku' systematycznie składniki zaiste połączyłyby się ze sobą szybciej i kontrolowałabym spokojnie 'zwartość' masy - następnym razem na pewno tak właśnie zrobię ;d
odczułam różnicę przy spłukiwaniu - całość zeszła z włosów o wiele łatwiej, były tak gładkie jak zwykle po tym jak nakładam glutka solo - dlatego na pewno będę łączyć już tylko z siemieniem lnianym : ) po pierwsze, że włosy są mniej 'toporne' a po drugie, że konsystencja jest bardziej gładka i lepiej się nakłada.
jeśli chcecie zrobię na ten temat osobny wpis (przy okazji kolejnego farbowania) wliczając w to zdjęcia i dokładniejszy przepis gdyby podczas czytania powyższego tekstu wynikły jakieś niejasności : )

w dzisiejszej niedzieli dla włosów użyłam 4 produktów - bania agafii, olejek do włosów 'odżywienie włosów', maści końskiej herbamedicus, szamponu planeta organica secrets of arctica 'aktywny wzrost i wzmocnienie) oraz maski aktywującej wzrost ecolab : )
olejowanie: na długość nałożyłam olejek odżywczy, a w skórę głowy wtarłam maść końską, ponieważ ostatnio strasznie lecą mi włosy zapewne przez to, że nieustannie się denerwuję ;3 jeśli wypadanie nie ustanie przez najbliższy tydzień sięgnę po wcierkę z cebuli i czosnku. maść również daje radę, choć używam jej głównie w celu pozyskania baby hair ;3 na porost u mnie raczej spektakularnie nie działa : )
mycie: włosy nie były ociekające olejem więc pominęłam etap emulgowania (gdybym nałożyła go więcej niż zwykle zapewne sięgnęłabym po jakiegoś kallosa, ponieważ z reguły szampony rosyjskie nie dają rady domyć mi włosów za pierwszym razem same z siebie). myję szamponem planeta organica odkąd go kupiłam i powiem Wam, że nie mogę stwierdzić czym pachnie - nasuwa mi się jedynie myśl o perfumach dla starszych pań, ale z drugiej strony w pierwszej chwili pachnie jak 'zielone landrynki' ;d wiem, ponieważ w liceum pochłaniałam zwykle jedną paczkę dziennie ;d niemniej jednak, zapach kompletnie mi nie przeszkadza, a nawet (ze względu na 'landrynki') podoba mi się ;d szampon bardzo ładnie się pieni (choć z doświadczenia wiem, że nie jest to obietnica domytych włosów).
maska: aktywująca wzrost, ecolab - tu również długo myślałam nad zapachem, ale wczoraj doszłam do wniosku, że pachnie jak jogobella morelowa ;d (tak, to smutne, że zapachy kojarzą mi się z jedzeniem ;d). mam wrażenie, że jednak wersja nawilżająca była lepsza, ale jeszcze wstrzymam się od ostatecznego osądu. maskę zaaplikowałam również na skórę głowy, sięgnęłam po siatkę, założyłam na głowę i nałożyłam ręcznik - przesiedziałam tak z 25 minut.
włosy przy spłukiwaniu są bardzo gładkie choć sam wspomniany szampon nie robi z nich stogu szorstkiego siana - czuć jednak, że włosy lekko 'szeleszą', zatem jest to dla mnie sygnał, że zostały poprawnie oczyszczone.
nie wcierałam serum w końcówki byłam ciekawa w jakim będą stanie. na tym etapie mogę powiedzieć, że miałam wrażenie, że brakuje im nieco większego nawilżenia ;c - przy masce nawilżającej z ecolab, włosy były gładziutkie aż po same końce : )

w przyszłym tygodniu na pewno odwiedzę tesco zważywszy na fakt, że aktualnie jest na promocji olej lniany, klik, który moje włosy bardzo lubią - nadto zamierzam włączyć go ponownie do mojej diety (oliwę z oliwek jadam codziennie : )). więcej szczegółów tutaj, klik : )
zamierzam również zainwestować w jakieś niewielkie gumki do włosów (wsuwki już mam ;d), ponieważ nieustannie oglądam jakieś #hairtutorialvideo i aż szkoda nie spróbować wyczarować czegoś na głowie za pomocą moich dwóch lewych rąk ;d
jeśli natomiast macie gdzieś pod ręką dayli, to aktualnie jest promocja na -25% na markę nacomi, klik - a produkty składowo są godne polecenia : )

na instagram wrzuciłam filmik obnażający moje godne pożałowania zdolności montażowe (włosy w ruchu robione za pomocą tostera ;3 klik!). chętnie zrobiłabym filmik aparatem, ale mój nie model nie ma możliwości nagrywania :c 

czwartek, 8 października 2015

Jesiennie

Od kilku lat jesień to moja ulubiona pora roku. Kiedyś była mi kompletnie obojętna, a uwielbieniem darzyłam wiosnę. Teraz kocham jesień i każdego roku cieszę się na jej przyjście.
Uwielbiam kolory spadających liści, kasztany i jabłka. Najpiękniejsze są jesienne spacery z ukochaną osobą. Póki jeszcze nie jest tak zimno i nie trzeba chodzić w rękawiczkach, można dreptać wśród liści trzymając się za ręce albo zbierać kasztany.
Najlepszym towarzyszem spacerów jest kubek gorącej kawy, kakao albo herbaty. Moją ulubioną herbatą na rozgrzanie jest herbatka z miodem, imbirem i cytryną.
Jeśli nie mam ochoty na herbatę przygotowuję taki napój bez udziału tego naparu. Pokrojony, obrany imbir zalewam gorącą wodą i zostawiam na kilka minut, po czym dodaje sok z cytryny i łyżeczkę miodu, kiedy przestygnie. Pamiętajcie, że miód traci swoje właściwości w gorącej wodzie, dlatego jeśli chcę naprawdę gorący napój pomijam miodek.
Jesień to również dobra pora na bliższe i dalsze wycieczki. Ostatnio Ukochany zabrał mnie na lotnisko w Pyrzowicach, by z tarasu widokowego obserwować lądujące samoloty. On jest ich wielkim fanem i z zafascynowaniem oddaliśmy się obserwacji, snując plany podróży. Od razu robi się cieplej, kiedy we wspólnych marzeniach siedzimy na hamaku pod palmami pijąc kolorowe drinki. Idąc dalej może kolejnym razem wybierzemy się na Balice lub podwarszawski http://modlinparking.pl/ na tamtejszym lotnisku (akurat wypełniam formularz rezerwacyjny ;d).
Kiedy za oknem pada deszcz albo przychodzi sezon mgieł zwykle zostaje w domu, kładę się pod ciepłym kocem, włączam film i... często zdarza mi się przepłakać cały wieczór ;p
Na moje nieszczęście mam słabość do dramatów, typowych wyciskaczy łez. Jeśli znacie jakieś godne polecenia filmy dajcie znać : )
Ulubionym umilaczem są świece i lampki cotton balls z Biedronki. Przytłumione światło, blask świec i zapach roznoszący się po całym domu to coś, bez czego nie ma jesieni i zimy.
Ja wybieram zapachy mocno korzenne, pierniczkowe. Zapachy klasycznych deserów i ciast - szarlotka, muffiny dyniowe, sernik czekoladowy, ciasto bananowe czy świąteczne ciastka.
Jutro rano, kiedy będę wychodzić z domu ma być już niższa temperatura i nie mogę się doczekać aż opatulę się moim ogromnym, miękkim szalem w szkocką kratę.

M.

Goose Creek, Wosk zapachowy, Christmas Cookies

Miałam kiedyś dużą świecę Yankee Candle o dokładnie takiej samej nazwie. Wypaliłam ją do samego końca, ponieważ lubię aromaty tego typu. Na pewno nie są to zapachy na lato. Za to idealnie wpisują się w chłodną jesień i mroźną zimę.
Czy czymś różnią się zapachy o tej samej nazwie dwóch firmy?
Moim zdaniem tak i to bardzo. Po raz kolejny na plus dla Goose Creek.
Świecę Yankee wspominam jako bardzo mocno maślaną i napakowaną słodyczą - karmelizowanym cukrem i wanilią. Potrafiła być jednak lekko mdła i męcząca po dłuższym paleniu. Nie mogłam palić jej ciągiem przez całe dnie. Potrzebowałam od niej odpoczynku. Jednak po krótkiej przerwie znów do niej tęskniłam. Moja miłość do Christmas Cookies była niczym polisolokaty i nie mogła się sama z siebie automatycznie odnowić ;d potrzebowałam natomiast 'bodźca' a z pomocą przyszła Pachnąca Wanna - jak zawsze niezawodna : )



Wosk Goose Creek jest pozornie bardzo podobny, jednak po zapaleniu ujawnia wiele ukrytych nut zapachowych, których brakowało w Yankee.
Aromat to również bardzo maślana mieszanka. Zawiera w sobie wszystko to czego nie może zabraknąć w przepisie na kruche ciasteczka, czyli roztopione masło, cukier, wanilię. Ponadto jest mocno śmietankowy, ale nie jest to zwykła śmietanka kremówka, a raczej śmietanka kokosowa.

Opakowanie jest inne niż pozostałe woski, ale różni się tylko kształtem. Zawsze były one okrągłe, teraz jest prostokątne. Jakość wykonania tak samo dobra i wygodna w użyciu.
Moc i intensywność tak jak na tą firmę przystało, wspaniała.
Cena to 22 zł, które będą na pewno dobrą inwestycją w jesienny nastrój.

Goose Creek, White Pumpkin Ginger

W ramach współpracy ze sklepem Pachnąca Wanna dostałyśmy możliwość wyboru kilku zapachów z nowej jesiennej kolekcji marki Goose Creek. W tym miejscu chciałabym pochwalić sklep za postawę, jaką się wykazał, kiedy okazało się, że świeca dotarła do nas lekko potłuczona. Świecy nie musiałyśmy odsyłać, a dodatkowo przesłano kolejną. Ponadto kiedy okazało się, że zapach trochę dubluje się ze wcześniejszą świecą sprzed kilku miesięcy, bez problemu mogłam wybrać inny zapach. Wszystkie sklepy powinny wziąć przykład : )
Lekko stłuczoną świecę o zapachu Pumpkin Pie wzięła Ola, ponieważ ja mam już podobną. Pali ją umieszczoną w dodatkowym szklanym naczyniu tj. w wazonie. Nie ma z nią żadnych problemów. Pali się równo i czysto, a zapach jest intensywny, pierniczkowy. Kilka dni temu piekłam dyniowe muffiny i tak właśnie pachniały.
Moim zdaniem wyroby tej marki to najlepsze z jakim miałam do czynienia. Piszę o tym przy każdej możliwej okazji, ponieważ uważam, iż ciągle u nas są mniej popularne niż Yankee, a zasługują na poznanie.
Gdy oglądałam katalog z nowościami nie mogłam się zdecydować.Wszystkie jesienne zapachy wydawały się odpowiednie, a wybór nie był prosty. W końcu postawiłam na moje ulubione nuty i nie zawiodłam się. O pozostałych zapachach kiedy indziej, a dziś przedstawiam Wam jej wysokość Dynię : )


Jak widać nie są to puste słowa - świeca naprawdę ma kształt dyni <3 jest piękną jesienną ozdobą każdego mieszkania. Wygląda obłędnie. Słoik ma kształt dyni, a zakrętka jest ciężka, metalowa i upodobniona do ogonka dyni.
Zapach już na pierwsze niuchnięcie różni się od klasycznej świecy dyniowej. Ich zapachom zazwyczaj bliżej do pierników, mają maślaną nutę, czuć w nich ciasto. Ten jest zdecydowanie mniej pierniczkowy, ale bardziej imbirowy. Czuć w nim lekką nutę skórki cytrynowej i wanilii. Pierwsze skrzypce gra kremowa biała dynia, której najczęściej używa się do wypieków słodkości oraz pikanteria imbiru.
Aromat jak w przypadku wszystkich świec Goose Creek bardzo szybko rozchodzi się po mieszkaniu i już po kilku minutach możemy się nim cieszyć. Jest bardzo esencjonalny i intensywny, a także trwały.

Cena to 95 zł.
Świeca będzie umilała nam wieczory przez długie tygodnie, ponieważ aż 150 godzin. Spójrzcie na nią tutaj, klik : )

Ecolab, Cukrowy peeling anti age

Kosmetyki firmy Ecolab uwielbiam. Serdecznie polecam Wam zapoznać się z nimi bliżej. Poza maską do włosów wszystko inne bardzo przypadło mi do gustu.
Najważniejsze jest to, że produkt nie zawiera silikonów i parabenów oraz syntetycznych barwników i konserwantów. Ponadto zawiera ponad 99,2 % składników pochodzenia roślinnego.
Dla mnie bardzo istotne są składy, a tutaj mamy się nad czym zatrzymać i zachwycić: ) Skład jest prosty i konkretny.
Podstawą jest cukier zanurzony w mieszance olejków i innych dobroci. I tak mamy tutaj: organiczne masło shea, aloes, organiczny olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z jagód acai, olej z bergamotki, olej z owoców pomelo.


Opakowanie to plastikowy słoiczek o pojemności 250 ml. Zabezpieczony jest folią ochronną. Konsystencja jest gęsta, zbita i o różowym kolorze. Widać zanurzone w niej kryształki cukru. Pachnie obłędnie <3 moje pierwsze skojarzenie to drink Mohito. Wyraźnie wyczuwam lekko gorzką limonkę oraz rum. Dalsze nuty zapachowe to kwaskowatość cytryny i słodycz pomelo.
Woń jest intensywna, ale nie utrzymuje się na skórze po użyciu przez długo ;c
Produkt jest bardzo miły w użyciu, nic nie spływa, gładko się rozprowadza. Oczywiście zalecam użycie na suchą skórę - wtedy efekt jest lepszy, ponieważ cukier nie ma szans tak szybko się rozpuścić.
W moim odczuciu peeling ten należy do kategorii średnich ździeraków. Moc tarcia oceniam na dobry z plusem. Skóra po jego użyciu jest lekko zaczerwieniona, odświeżona i wygładzona. Pozostaje miła w dotyku i miękka.
Bardzo zaskoczyło mnie jednak to, że tak łatwo się spłukuje i nie pozostawia na skórze tłustej warstwy. Nie jest to dla mnie wielki minus, jednak lubię to uczucie tłustości naskórka po użyciu. Wiem jednak, że wiele z Was nie przepada za tym, więc ten produkt na pewno przypadnie takim osobom do gustu.

Cena to 21 zł.

Okay, a po napisaniu posta czeka na mnie deser, który zrobiłam zanim zabrałam się za posta (musiałam go wstawić do lodówki by nabrał 'mocy urzędowej' ;d) i zacznę szukać części do auta, którą ktoś bardzo sprytnie i kulturalnie pozbawił mnie dzisiejszej nocy (moje autko stoi na parkingu ;c) ;EE na pierwszy ogień leci strona http://www.mamauto.pl/, mam nadzieję, że stanie na wysokości zadania i Madzi (tzn. Mazdzie ;d) zostanie wszystko 'zwrócone' ;d

M.

środa, 7 października 2015

Gładkie włosy, Moje spostrzeżenia na przestrzeni czasu

Przy ostatniej aktualizacji włosów po farbowaniu oraz przy okazji niedzieli pojawiła się prośba jednej z Czytelniczek - Kamili - bym napisała o moich sposobach na wygładzenie włosów.


Kamila zauważyła, że moje włosy kiedyś nie były aż tak gładkie jak teraz. Przejrzałam stare zdjęcia i rzeczywiście pomimo tego, że odkąd pamiętam moje włosy były jak druty, to bywało, że minimalnie bardziej odstawały np. na końcach. Zwykle była to wina pogody, ale niestety również stanu włosów.
Najprostszym wnioskiem jaki się nasuwa jest to, że moje włosy teraz są bardzo gładkie, ponieważ są zdrowsze. Porowatość zmieniła się i włosy od skalpu do mniej więcej łopatek są niskoporowate, a reszta to porowatość średnia. Powoli jednak ścinam regularnie końce by osiągnąć niskoporowate włosy na całej ich długości. Ma to swoje plusy i minusy, jednak nie o tym dziś ;d W między czasie zrezygnowałam prawie całkowicie z farbowania chemicznego i przestawiłam się na hennę, co również miało wpływ na kondycję włosów.
Mając zniszczoną strukturę włosa trudno jest na dłuższą metę osiągnąć efekt aksamitnie gładkiej fryzury. Można oczywiście używać prostownicy czy stylizować na suszarce, smarować tonami silikonowych serów, ale to jest błędne koło. Przez kilka godzin włosy jak jedwab, a po myciu znów to samo.
Pierwszym krokiem ku gładkim włosom jest ich odpowiednia pielęgnacja. Na moich włosach sprawdza się minimalna ilość protein, których praktycznie nie używam. Czasem nałożę maskę proteinowo-emolientową, ale to również od wielkiego dzwonu.
Najlepiej wygładzają włosy emolienty. Dodatek humektantów nie zaszkodzi : ) i zwykle takie maski i odżywki stosuję. Moje ulubione to Nivea Long repair, Garnier z żurawiną, maska Loves Estonia, Maska jaśminowa z organic shop, Sekrety Arktyki z rokitnikiem i odżywka z rokitnikiem Planeta Organica. Kallosy Banana, Multivitamina oraz Pro-Tox.
Należy zadbać o częste olejowanie. U mnie mało który olej dawał spektakularne efekty. Najmilej wspominam Sesę oraz Ecolab arganowy - te dwa oleje zawsze pięknie wygładzają moje włosy i nadają połysku.
Kiedyś kiedy moje włosy nie były tak gładkie pomagało mi suszenie ich chłodnym nawiewem. Nie wyciągałam ich na szczotce ani nic takiego. Suszyłam głównie górę, a reszta schła w między czasie. Ważne żeby kierować suszarkę od góry tak jak układają się łuski włosów.
Teraz oczywiście ciągle suszę suszarką, ale to z wygody, a nie by wygładzić włosy.
Bardzo ważne moim zdaniem jest stosowanie serum silikonowego. Odkąd regularnie wcieram we włosy kroplę wybranego serum zauważam tylko tego plusy. Ze stosowanych przeze mnie najlepiej się sprawdzał Eliksir z Elseve oraz stosowany teraz Mythic Oil. Elseve był gęstszy i tłustszy, więc na pewno mocniej wygładzał i nabłyszczał. Teraz wystarcza mi lekki Mythic Oil.
Odkąd stosuję srum po każdym myciu oraz czasem w ciągu dnia czy na drugi dzień zauważam mniej rozdwojeń, zniszczeń i włosy pozostają gładkie.
Olejek nakładam przed suszeniem by zabezpieczyć włosy oraz na już suche włosy by dodatkowo je chronić.

Mała podróż w czasie do postów sprzed dwóch lat ; )
Aktualizacja Włosowa rok 2013, maj, klik! - moje włosy to te u samego dołu : ) Wtedy zrobiłam podwójną aktualizację wraz z Olą.
Aktualizacja Włosowa rok 2013, wrzesień, klik!

+ nie jestem pewna czy w tym tygodniu wyrobię się z Niedzielą dla włosów, ale dołożę wszelkich starań by tak się stało - mam mały (na szczęście) remont w domu - pewnie pamiętacie jak przeglądałam z mamą meble bądź stronę http://fototapetynawymiar.com/, właśnie teraz wszystko nabrało tempa i muszę troszkę pomóc z racji wolnego weekendu : )

Foltene Pharma, Rewitalizująca odżywka do włosów

Mało kiedy aż tak zawodzę się na którymś kosmetyku do włosów jak na tej odżywce. Ostatnim takim rozczarowaniem była maska nawilżająca Ecolab - tylko dla niej summa summarum znalazłam zastosowanie i używana przed myciem krzywdy nie robiła, a może nawet coś odżywiała, bo włosy po takiej kombinacji z inną odżywką po umyciu wyglądały nieźle.
Niestety kosmetyku, o którym mowa dzisiaj nie mogę zużyć do niczego i po kilku użyciach poślę ją w świat dalej do kogoś innego, u kogo może lepiej się sprawdzi.
Nie umiem trzymać w napięciu i już na początku zdradziłam wszystko, więc teraz opowiem coś więcej o tym kosmetycznym nie-strzale w dziesiątkę : )


Opakowanie to średnio miękka tubka, na pewno nie tak miękka jak na przykład Isany. Użyłam jej tylko kilka razy więc problemów z wydobyciem produktu nie było. A jakby się pojawiły to opakowanie można rozciąć. Konsystencja jest gęsta, średnio śliska i niestety dość dużo musiałam jej nałożyć po pokryć włosy, ponieważ jakby 'znika'. Wnioskuję więc, że wydajność nie będzie zachwycać. Po kilku użyciach już nie mam prawie połowy. Zapach również nie powala na kolana - to trochę męska woda po goleniu, trochę kwiaty. Niezbyt ciekawe połączenie, ale przecież nie nuta zapachowa jest najważniejsza, tylko działanie...
... i to jest największy problem. Na moich włosach nie sprawdziła się żadna z obietnic producenta. Właściwie wszystko zadziałało na opak. Zamiast łatwości w rozczesywaniu i układaniu pojawiło się poplątane matowe siano. Zamiast nawilżenia i odżywienia były spuszone, daleko było im do wygładzenia. Końcówki plątały się niemiłosiernie przez cały dzień mimo serum silikonowego.
Czarę goryczy przelało przyśpieszenie przetłuszczania mimo nie aplikowania na skalp, a jedynie w okolice grzywki i karku.
Za każdym razem kiedy moje włosy były w kontakcie z tą odżywką musiałam je związywać, bo były tak nieznośne i po prostu nie ładne :c

Wybrałam ją, ponieważ skład nie zwiastował nic niedobrego. Odżywka zawiera emolient tłusty, cetrimonium chloride, które moje włosy lubią i dzięki niemu zawsze były gładkie i nie elektryzowały się, 4 silikony (lekkie i przyjazne), aloes, olej jojoba, witaminę E, glicerynę.
Cieszę się, że produkt dostałam w ramach współpracy i nie wydałam na niego swoich pieniędzy, ponieważ cena nie jest niska - około 50 zł.
Mam nadzieję,że inne produkty tej marki okażą się dla mnie łaskawsze ;c

Pozostając w temacie włosów, przeglądałam dziś stronę http://www.esteti-med.pl/ i z ciekawości weszłam w kategorię zabiegi i kolejno 'wypadanie włosów' - sama nie mam takiego problemu, chyba, że 'sezonowo', ale przyznam, że takie 'nowinki' na które wcześniej nie miałam okazji wpaść bardzo mnie intrygują ;d (podobnie jak pianka do skóry głowy od RevitaLash, którą również dostrzegłam na wspomnianej stronie ;3).
Dodatkowo wciąż marzy mi się zabieg pielęgnujący z Olaplex'em - aż szkoda nie przetestować ;d

M.