włosy farbowane czystym indygo tydzień temu.
wiele, wiele razy obiecywałam sobie, iż na któreś z kolei niedzieli
pokażę Wam efekt po laminowaniu włosów,
jednakże przeczesując internet i napotykając przypadki przeproteinowania, kołtunów i resztek żelatyny we włosach, jakoś po prostu odciągałam to jak mogłam.
nie było to moje pierwsze laminowanie, lecz teraz mogę śmiało powiedzieć, iż
przetestowałam ulubiony sposób na 'żelatynowanie' włosów ; ) o laminowaniu mogłabym stworzyć osobnego posta, by opisać jak dokładnie próbowałam osiągnąć efekt idealny, dziś skupię się tylko na tym co przyniosło mi na prawdę
genialne efekty.
lubię kiedy na moich włosach dzieje się coś nowego, coś czego jeszcze nigdy nie doświadczyłam pod względem wyglądu i przede wszystkim dotyku ;>
włosy po
żelatyno-olejowaniu, obudziły we mnie duszę 'artysty', musiałam je aż wrzucić pod
instagramowy efekt, który przypadł mi do gustu oczywiście bardzo, ponieważ l
ekko fioletowe i niebieskie włosy to moje marzenie, które na razie musi mi wystarczyć na zdjęciach tego typu ;p które prezentuję poniżej (
włosy wyszły ekstremalnie długie, bo się pokurczyłam jak kaszalot, mam za niski statyw do takich zabaw) ;p także ułożenie tułowia bywa mylące ;D
wyżej włosy po 20 minutowym koczku, tuż po wyschnięciu, zaś poniżej po przespanej nocy, już bez żadnych cudów, stylizacji i efektów kolorystycznych:
mycie: przystąpiłam do głębokiego oczyszczenia
szamponem pilomax.

poczekałam aż włosy niemalże wyschną, następnie nałożyłam
genialny pod każdym względem olejek khadi z różą (klik, klik)
olejowanie:

w między czasie oddałam się różnym obowiązkom,
trzy godziny minęły mi z olejkiem na głowie niemalże w mgnieniu oka ; )
następnie zaczesałam włosy do tyłu,
wsypałam do miseczki łyżkę żelatyny, wlałam doń 4 łyżki gorącej wody, dokładnie wymieszałam (by nie było grudek) i dodałam do tego
5 łyżek (na oko) oliwy z oliwek.
przyznam, że nawet nawet się ze sobą połączyło, choć nie tak na 100% do końca, ale zadanie i tak zostało spełnione wedle moich oczekiwań ; ) tak przygotowaną maź wysmarowałam w wciąż naolejowane olejkiem khadi włosy. do przyjemności tego bym nie zaliczyła, ponieważ było lepkie w dotyku, a włosy pomału zaczynały sztywnieć.
udało mi się jednak równomiernie wszystko nałożyć, schować pod foliowy czepek i podgrzewać suszarką co 10-15 minut. całość zmyłam po 40 minutach.
troszkę powstała gdzie-niegdzie skorupa, która minimalnie 'ciągła w dół' (przy pochyleniu głowy typowo do mycia), ale po 'wprowadzeniu' ciepłej wody +
szamponu wygładzającego z yves rocher zniknęła, a
włosy pięknie się domyły za pierwszym razem : )


na koniec, dosłownie na minutę, przeciągnęłam po włosach
odżywką nivea, long repair i pozostawiłam włosy do wyschnięcia drogą naturalną ; )
rozczesały się z dziecinną łatwością, szczotka wręcz po nich sunęła sama ; ) wyglądały na prawdę zadowalająco : ) od tej pory
wprowadzam laminowanie włosów jako stały element pielęgnacji.
na koniec zdjęcie z fleszem ; )
i tutaj bonus ;p
większość z Was chciała zobaczyć zdjęcie moich włosów w wersji prostej, udało mi się maksymalnie wytracić skręt dzięki laminowaniu właśnie : ) tak wyglądały tuż po wyschnięciu i rozczesaniu : ) proszę kliknąć
TUTAJ : )
niestety mam tylko w wersji czarno-białej.