środa, 3 lipca 2013

Ziajka żel 2 w 1, hymny pochwalne dla Malwiny i Balbiny zakończone klęską koloryzującą.

Dziś będzie o tym, co kupiłam już jakieś 3 tygodnie temu, używam codziennie i wprost wpadam w zachwyt nad tym produktem.
Poleciłam go również przyjaciółce i u niej także sprawdza się znakomicie.

zaczęło się od tego, że kiedy byłam u kuzynki zobaczyłam go u niej w łazience na półce z kosmetykami dla jej córeczki. Od razu spojrzałam, obmacałam, przeczytałam i wychodząc od niej pędem pobiegłam do sklepu zielarskiego na osiedlu, w którym zawsze zaopatruję się w kosmetyki firmy Ziaja.



żel przezroczysty, lekko lejący, prezentuje się na zdjęciu powyżej ; ) z ręki mi spływał, także musiałam sobie poradzić inaczej z nakrętką od kremu : )
produkt wyposażony w pompkę, co bardzo przypadło mi do gustu:



Za butelkę, a raczej butlę ; d 400 ml zapłaciłam koło 8 zł.
Produkt nazywa się dokładnie Ziajka, żel do mycia ciała i włosów dla dzieci, hipoalergiczny, powyżej 6 miesiąca życia.
Na opakowaniu są przedstawione dwa pingwinki, co bardzo poprawia mi humor za każdym razem, kiedy na nie spojrzę ; )

Jest to produkt bardzo uniwersalny, można myć nim właściwie wszystko.
Ja używam go do codziennego mycia włosów, czasem zdarza mi się myć nim pod prysznicem, kilkakrotnie zmywałam nim makijaż czy też myłam buzie rano i również nie zawiódł.
Radzi sobie nawet z mocniejszym makijażem, chociaż wtedy trzeba poświęcić na to chwilkę dłużej.

Wg producenta nie zawiera SLESu, mydła i barwników, za to substancjami aktywnymi są:

-syrop kukurydziany
-xylitol
-prowitamina B5
-sorbitol
-gliceryna

Na pewno skład nie jest idealny, ale mnie nie podrażnia, nic się nie dzieje z włosami ani ze skalpem.
Już od pierwszego użycia włosy pięknie się błyszczą, są mięciutkie, delikatne, sypkie.
No i zdecydowanie ułatwia rozczesywanie. Po spłukaniu są gładkie i miłe w dotyku, nie szorstkie jak po niektórych szamponach dla dzieci.
Bardzo dobrze oczyszcza włosy i skalp, zmywa oleje, lakier, pianki i inne cuda.
Ale z ręką na sercu taki połysk uzyskiwałam tylko po płukance octowej.

Wydajność jest dość dobra mimo tego, że zużywam go dzień w dzień w dużej ilości, ponieważ nie pieni się rewelacyjnie. Myślałam, że zużyję go po tygodniu, a tu niespodzianka. W mojej butelce po prawie miesiącu zostało jeszcze około 1/3 żelu.

a teraz parę zdań o farbie, która spowodowała moje nawrócenie na farby naturalne.
a oto dowód, zakupiłam KHADI ;d

pamiętacie moje niezdrowe podniecenie garnierem olia? zupełnie nie rozumiem tych zachwytów (swojego również), na wizażu chociażby.
na mojej głowie lądowało już wiele farb, ale ta zdecydowanie była NAJGORSZA.
do tego stopnia, że zakupiłam coś nad czym swojego czasu się zastanawiałam, ale jednak tego nie zrobiłam. przerzucam się na naturalne farby. ale zacznijmy od początku...:

...i zawartość opakowania (widziałam, że niektóre persony wchodzą na bloga poprzez wpisanie 'garnier olia, brak aplikatora'), otóż nie znajdziemy w niej aplikatora. w innych krajach jest, u nas nie ma, nikogo nie powinno to dziwić ;p więc przedstawiam NASZĄ, 'krajową' zawartość ;p

zakupiłam dwie farby, na zdjęciu poniżej prezentuje się zawartość jednego opakowania, co by ktoś zainteresowany miał porównanie, ile takowej farby się znajduje ; )
jak widać konsystencja kremu koloryzującego jest LEJĄCA, niczym utleniacz ; ) tutaj już po dodaniu zawartości kolejnego opakowania i wymieszaniu:

trzeba przyznać, pachnące rękawiczki, pachnąca farba, wszystko zapowiadało się pięknie.
z tym ustrojstwem na głowie, całość zaczęła po chwili przybierać zielonkawy odcień:



moje odczucia:
- farba nie spływa z włosów, lecz mimo to ciężko ją nałożyć, ponieważ moim zdaniem konsystencja jest zbyt lejąca i trochę się na podłogę upuściło, nie powiem.
- zwykle nakładając farby przeczesuje całość grzebieniem, by farba dotarła wszędzie.
tu było to niemożliwe, ponieważ włosy stały się spłatane i tępe jak tabaka wrogu.
- JESZCZE nigdy żadna farba nie spowodowała u mnie podrażnienia i swędzenia skalpu, OLIA okazała się moją pierwszą w tej kwestii ; )
- po zmyciu? włosy FATALNE.
byłam taka wściekła, że przerzuciłam swoje humory na domowników ; ) włosy jak siano, spłątane, jeden wielki kołtun, okropnie tępe w dotyku, sztywne.
po farbach z amoniakiem jakoś mi się nie przydarzyło ; ) no przynajmniej nie w TAKIM stopniu.
oczywiście włosy wyszły niemalże czarne, teraz kolor się nieco wypłukuje i jest nawet ZNOŚNY, ale po farbowaniu góra różniła się od dołu, dość konkretnie, co widać na zdjęciach
:

i czarny dół:

oczywiście nie nakładam odżywek dołączonych do farb, przeczytałam na wizażu między innymi opinię, iż farba faktycznie nie niszczy włosów i są po jej spłukaniu nawet lekko przetłuszczone (co tłumaczy zawartością olejków...) ; ) zaiste za sprawą maksymalnie obciążającej 'odżywki' ; ) także zerwałam z farbowaniem chemicznym, przerzucam się na naturalne, a jak coś mi znów z włosami odbije to pójdę do psychologa.
no poważnie, z ręka na sercu ;p

cieszyłam się, że kupiłam ją w promocji za 16 złotych z groszami.
okazuje się, że na przykład w careffourze jest to jej regularna cena, zaś w  naturze chcą za nią 20 zł z groszami.

a teraz moje zakupy w sklepie CALAYA ;>znalazłam sobie nowy sklep internetowy w którym zrobiłam na pewno nie pierwsze i nie ostatnie zakupy ; )
otóż, najbardziej jestem podniecona ekstraktem z kory sosny nadmorskiej <3 i mam jej aż 100g! jest aktualnie w promocji, więc dałam za nią bodajże 44 złote (na mazidłach 30 g, z tego co pamiętam, kosztuje ponad 80 zł!)
najchętniej bym ją piła, ale nie wiem ile g dziennie ;d


 
glina marokańska, bardzo przypadła mi do gustu ; )



z racji tego, iż moje zakupy wynosiły ponad 50 złotych, mogłam wybrać sobie dwie próbki ; ) postawiłam na zieloną glinkę i hydrolat z róży bułgarskiej.



rozważam zainwestowanie 120 zł w 1000 g masła kakaowego <3
ale na ile by starczyło tego skrobania!;d ale na chwilę obecną nie mam pieniędzy :C

sobota, 22 czerwca 2013

włosowa aktualizacja razy dwa, współprace ; )

nie byłabym sobą, gdyby mój post nie zaczął się od wszechwładnego narzekania. chyba udziela mi się od autobusowej społeczności. tym razem na językach wszystkich - upał, a winien być - antyperspirant.
zamknęłam okno i kiszę się we własnym sosie, ponieważ za oknami koszą trawę (a ja tak uwielbiam te zrośnięte chaszcze!:c) i nie słyszę własnych myśli.
dziś aktualizacja włosowa, która w moim przypadku jest niczym święta wielkanocne - ruchoma ;p
szampon: używałam tego cudeńka, które z czasem, odnoszę takie wrażenie, podrażniało mi nieco skalp:
mimo wszystko, bardzo ładnie zmywał cokolwiek by się na mojej głowie nie znalazło, włosy po umyciu były miękkie i nie plątały się.
w mniejszości używałam green pharmacy, olej arganowy i granat, swoją drogą niedługo, coś nie coś, o nim napiszę.
w tygodniu, kiedy nie olejowałam włosów, myłam włosy odżywką, garnier masło karite i olej awokado.
odżywka d/s: jestem monotematyczna - garnier, olej awokado i masło karite, garnier fructis fruity passion (solo coś nie bardzo się polubiliśmy).
używałam jednak do garniera (olej awokado i masło karite) dwóch pokaźnych łyżek stołowych oleju - przeważnie awokado, jojoba) i taką mieszankę nakładałam na włosy.
trzymałam ile akuratnie czasu posiadałam, następnie zmywałam i pozostawiałam włosy do wyschnięcia
.
nie wiem JAK, ale nie miałam w ogóle obciążonych włosów, zrobiłam taki mini tester kiedy następnego miałam możliwość pozostać w domu.
były niesamowicie miękkie, sypie i przyjemnie puszyste : )
i od tego czasu, tak właśnie stosuję odżywki ; ) niestety taki myk nie działa z l'oreal'em arginine, tu już jednak za wesoło nie jest ;d
kiedy nie dodaję oleju do odżywki końcowej, zamiennie stosuję kawę.
parzę pod przykryciem, czekam aż fusy osadzą się na dnie.
dodaję do odżywki 4-5 łyżek stołowych kawy (bez fusów oczywiście), mieszam do momentu aż osiągnę gładką, w miarę spójną konsystencję, nakładam zarówno na włosy jak i na skalp.
o tym będzie osobny post, ponieważ jestem możliwościami kawy po prostu zauroczona i grzechem byłoby tego szerzej nie ująć ; )
odżywki b/s: joanna, balsam nawilżająco - regenerujący.
teraz już wiem, po głębszych przemyśleniach, czemu jest niczym dotknięcie czarodziejskiej różdżki ; ) dodaję do niego OLEJ Z PESTEK ŚLIWKI.
ten olej jest na prawdę niesamowity (a olei miałam już dużooo, mam olejowego hopla ;d), dodaję do balsamu 2-3 kropelki.
oleje/inne: olej awokado, śliwkowy (kupiłam niegdyś 30 ml, ale używam go w znikomej ilości do odżywki bez spłukiwania), musztardowy, rycynowy, kokosowy, sesa, masło babassu, masło kakaowe organiczne.
suplementy: piję tą spirulinę i piję i jak na razie efektów nie widzę ;d kiedy patrzę na swój odrost widzę, że minęły dwa tygodnie i zostało do końca miesiąca kolejne dwa (rosną cholery ten centymetr na miesiąc i ani drgną -,-).
zauważyłam jednak, że skóra ciała po peeling'u i zabalsamowaniu dłużej utrzymuje nawilżenie i gładkość.
i paznokcie dostały kopa ; )
farbowaniewellaton, pianka trwale koloryzująca, czekoladowy brąz 6/7.
zdjęcie zrobione parę dni po farbowaniu, teraz troszkę zjaśniały, kolor zaczął się wypłukiwać, ale i tak efekt kolorystyczny bardzo mi się po niej podobał.
na dniach WRESZCIE wpadnie w moje ręce olia ;>


aktualizacja numer dwa ;>

szampon: najczęściej, do codziennego mycia używałam Ziajki od Ziaji, żelu do mycia ciała i włosów dla dzieci zamiennie z rossmann'a, Lilliputz, żel do mycia i szampon dla skóry wrażliwej,
raz na dwa tygodnie mniej więcej myję Barwą pokrzywową
odżywka d/s: garnier, odżywka do włosów farbowanych, żurawina i olejek arganowy.
garnier ultra doux, odżywka do włosów blond, rumianek i miód kwiatowy.
maska sleek line, repair&shine (zwykle raz w tygodniu).
schwarzkopf, odżywka schauma fito-kofeina
odżywka b/s: czasami jedwab na końce
oleje/inne: płukanka z rumianku robiona w ramach chwilowego przypływu ochoty ; d
suplementy: ekstrakt z kory sosny nadmorskiej
farbowanie: ostatnio L'oreal Excellence Creme 7.43 Blond miedziano-złocisty


oto owoce naszych współprac ;d przyznam, że jestem wprost zachwycona współpracą z ETJA.
kiedy zobaczyłam ten ogrom olei, oczy miałam jak pięciozłotówki!


olej arganowy x 2, olej makadamia, olej awokado, olej z pestek moreli, olej ze słodkich migdałów, olej z nasion dzikiej róży
;>
z moją blogową wspólniczką mamy co testować ; )

ale to nie koniec ;>
przyznam, że od dawna marzyłam, żeby przetestować olejek z drzewa herbacianego <3.
załapałyśmy się również na czerwcowe testowanie z EVELINE:
współpraca z BEAUTYEVER:
hm, mam jakieś szczęście do oleju awokado i arganowego ;p
cieszę się natomiast z hydrolatu różanego, nigdy nie miałam i chętnie przetestuję.

i ostatnia już współpraca z JM Spa&Wellness Kosmetyki:


a do tego pumeks, musująca kula do kąpieli (czekolada) i miniaturka mydełka arganowego i jabłkowego ; ) te produkty pokażę przy okazji recenzji ; ) uf, dobrnęłam do końca.

środa, 19 czerwca 2013

korund, peeling idealny?

wybrałam sobie mało sprzyjający dzień na wojaże to tu, to tam patrząc przez pryzmat warunków atmosferycznych.
pogodę tego typu reflektuję jedynie, kiedy w pobliżu znajduje się coś w czym można zamoczyć dupsko.
na szczęście sprawy finansowe za spotkanie kapkejkowe załatwione, co nie ukrywam, baaardzo mnie cieszy ; )
przechadzając się dziś staromiejską w katowicach, siejąc spustoszenie w rossmannie i naturze (;p), wpadła mi w oko reklama promocyjnych produktów w hurtowni fryzjerskiej, która przyznam zauważyłam tylko dzięki temu, że kallos mleczny widniał właśnie na tej reklamie.
miałam jechać po niego specjalnie do bytomia, także nie zastanawiałam się długo i zakupiłam opakowanie za 15 złotych ;> będę tam bywać częściej z całą pewnością.
tęskniłam za tym zapachem <3
tak po prawdzie spustoszenie było niewielkie, bo budżet, wiadomo, ograniczony.
balsam do kąpieli, który wprost uwielbiam zarówno do mycia ciała jak i włosów.
+ moja ulubiona oliwka do ciała.

a dziś parę słów o niezastąpionym, jak dla mnie, korundzie.
kupuję go oczywiście w zrobsobiekrem.pl, zamawiam tam tak często, że na prawdę mogłabym mieć kartę stałego klienta ;d pewnie niedługo kolejne zamówienie z racji tego, że namówiłam już całą rodzinę do picia spiruliny także dość szybko, hm, 'wychodzi' z domu.

wiadomym jest, iż za sprawą systematycznego „ścierania” warstwy wierzchniej skóry pobudza się mikro-krążenie, procesy odnowy, skóra jest oczyszczona, dotleniona, koloryt cery wyrównuje się, zaś substancje czynne lepiej wnikają w głąb skóry co zwiększa działanie wszelkich specyfików jakie nanosimy na twarz po peeling’u.

Korund nie jest peelingiem enzymatycznym, zatem nie należy go stosować mając jakiekolwiek stany zapalne, ponieważ konsekwencją jest rozniesienie bakterii po całej twarzy. Należy aplikować go na nieuszkodzoną skórę, a pisząc o uszkodzeniach mam na myśli chociażby otarcia naskórka, drobne ranki, podrażnienia.

Przygotowanie peelingu jest dziecinnie proste. Wystarczy jedna, płaska łyżeczka korundu i łyżeczka tudzież dwie oleju (zwykle jednak dodaję dwie by zmniejszyć ryzyko podrażnień i zarazem zwiększyć poślizg), obojętnie jakiego, choć głównie aplikuję z olejem z krokosza barwierskiego, który wykazuje działanie przeciwzapalne podobnie jak olej z awokado, czarnuszki siewnej bądź pachnotki.

Drugim sposobem jest dodanie żelu do mycia twarzy, zamiast oleju. Ma to niewątpliwie jedną, niepodważalną zaletę – lepiej zmyć go z twarzy, jak również niezaprzeczalną wadę – pozostawia skórę lekko przesuszoną. Wiadomym jest, iż olej w tym względzie spisuje się na medal, zważywszy na swoje właściwości pielęgnacyjne. Przy opcji z olejem trzeba pamiętać, iż tak łatwo nie zejdzie i o zmyciu samą wodą można zapomnieć. Nie robi to jednak żadnego problemu (przynajmniej dla mnie), wystarczy odrobina żelu przy zmywaniu i wszystko schodzi bez najmniejszych komplikacji.

Cera po zastosowaniu korundu jest wygładzona jak nigdy, koloryt wyrównuje się, skóra jest lekko rozjaśniona, rozpromieniona i elastyczna, przyjemnie napięta.
Czy peeling sprawdzi się dla wrażliwców? Myślę, że stosowany z umiarem i swoistego rodzaju delikatnością (należy wykonywać go delikatnie, masować okrężnymi ruchami) nie powinien wyrządzić żadnej krzywdy. Polecam także dodawanie korundu również do peeling’ów do ciała. Sama mieszam go (1 płaska łyżka) z 5 łyżkami kawy i dwiema łyżkami cukru. Dodaję do całości oleju by uzyskać papkę.

Za dwieście gram peelingu w zsk zapłacimy jedynie około dziewięciu złotych a wydajność jest naprawdę imponująca. Warto wspomnieć, iż korund kosmetyczny jest pozbawiony środków konserwujących, barwników jak również alergenów : )

środa, 12 czerwca 2013

orzechowy scrub do ciała, FARMONA

Po całym miesiącu pilingowania się cukrem z olejkiem, cukrem z żelem pod prysznic i kawą w podobnych połączeniach, znudzilam się, miałam dosyć i potrzebowałam wreszcie wyszorować się czymś co pięknie pachnie i pozwoli mi na chwilę relaksu.
na ten peeling polowałam już od marca, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, ale jakoś dłuższy czas wystarczał mi jego szarlotkowy brat, a później kiedy zachciało mi się zmiany to nigdzie nie mogłam go spotkać : <
aż wreszcie ostatnio w mojej ulubionej drogerii wpadłam na niego i od razu wsadziłam do koszyka.
Niecierpliwie czekałam do wieczora, by móc go użyć.

Otworzyłam śliczne, plastikowe opakowanie, oderwałam folię ochronną i przyznam, że zawiodłam się trochę.
Spodziewałam się słodkiego zapachu, trochę orzechowego, pachnącego ciepłym ciastem, a przede wszystkim karmelem. Karmel, który tak uwielbiam.
a tu czuć tylko i wyłącznie wafle orzechowe Familijne ; d

Konsystencja niestety nie jest do końca taka jak pisze producent, ' gęsta, kremowa'.
Jest raczej dość rzadka, ale nie spływa z dłoni.
wydaje się, że to taki budyń, ale okazuje się, że zatopione są w nim na prawdę ostre granulki.
Jednak nie polecam go używać na mokrą skórę, co najwyżej na lekko wilgotną, a jeśli chcemy mocno wygładzić skórę to na suchą. Tak moim zdaniem sprawuje się najlepiej.
Ogólnie bardzo polubiłam się z tym produktem. Gdyby nie fakt, że w pamięci mam to jakie efekty na skórze wyczyniały inne scruby, pewnie kupowałabym go regularnie. Niestety po tym skóra nie jest aż tak fenomenalnie 'wypolerowana' i już po dwóch dniach należałoby znów chwycić produkt w ręce, co czyni go niewydajnym .

a oto produkty, które otrzymałam ostatnio w ramach współpracy ; )
nawiązałam również kolejne, także nie mogę się już doczekać ;d



grzebyczek i turbanik na głowę w celu zachowania ciepła (i względów estetycznych) kiedy straszę po domu z olejem bądź maską odżywczą na głowie ;d
to oczywiście nic innego jak Pilomax.

+ garnier olia wreszcie w moim posiadaniu, zdecydowałam się na brąz ; ) <w naturze jest teraz promocja, za jedną sztukę zapłaciłam 16 złotych z groszami>
++ l'oreal arginine resist, maska z serum wzmacniającym, którą użyję dziś po raz pierwszy i nie mogę się doczekać ;d kosztowała około 16 zł za 300 ml, także nie tak źle.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

masło do ciała, olej arganowy i figi, green pharmacy

spośród masełek do ciała z green pharmacy, przedstawię Wam dzisiaj moją ulubioną wersję ; )

jechałam po nie do sąsiedniego miasta (bytom), ponieważ nie mogłam się na nie natknąć nigdzie 'u siebie'. ostatnio byłam w drogerii 'natura' i NAGLE się znalazło (tylko wersja olej arganowy i figi)
zawsze się muszę za czymś nalatać a potem ni stąd, ni zowąd pojawia się owe COŚ gdzieś gdzie (;p) chodzę regularnie :c złośliwość rzeczy martwych.

masełko faktycznie jest aromatyczne i lekkie, pachnie dość specyficznie, jednak mnie ten zapach wybitnie przypadł do gustu, jest inny niż wszystkie (przynajmniej w odczuciu mojego Pana Nosa) i utrzymuje się na skórze, że tak powiem... 'delikatnie' i 'nienachalnie'.
jako jedynym smaruję się nim z rana, kiedy się najzwyczajniej w świecie gdzieś spieszę, ponieważ wszystkie inne nawilżające specyfiki do ciała są tak zabójczo "szybko wchłaniające", że nawet minimalna ilość brudzi mi całe ubranie i to OKROPNE uczucie kiedy wszystko się lepi do ciała :E
wystarczy na prawdę nieduża ilość by pokryć dużą powierzchnię jakieś, hm, partii ciała, ponieważ masło się świetnie rozsmarowuje!
jak już wspomniałam szybko się wchłania i pozostawia skórę miękką, nawilżoną, gładką, pojędrnioną i przyjemną w dotyku ; )
konsystencją przypomina mi budyń, taki już ostygnięty, stężały, myślę, że właśnie dzięki swojej konsystencji jest taki wydajny.
kiedy go otwarłam za pierwszym razem, pomyślałam 'raczej sobie długo nie poużywam...', ale myliłam się.

zapłaciłam za owe cudo około 8 złotych z groszami za 200 ml ; ) 
cena w stosunku do jakości jak najbardziej na miejscu.
jedynym minusem dla mnie jest dostępność, raz masełka są w rossmannie oraz naturze, raz ich nie ma i trzeba najwyraźniej kupować na zapas jak się już jakimś cudem trafi na nie.
z początku kupiłam je w zamiarze 'kremowania włosów', ale za bardzo się z moimi włosami nie polubił :c jednak wciąż w tej kwestii numerem jeden pozostaje anida, krem do rąk z woskiem pszczelim i olejem makadamia ; )



a teraz mam ochotę na peelingi green pharmacy (cukrowe, za solnymi nie przepadam), jeszcze nie miały okazji wpaść w moje ręce, ponieważ o ile masła od czasu do czasu się pojawiają o ile peelingi oglądam jedynie w sieci ;d

a oto owoc, który ostatnio pochłaniam tonami! a co! jest sezon to trzeba korzystać! ; )
przyznaję się do truskawkowego nałogu.