będę musiała na prawdę się postarać by wpis nie był najzwyczajniej w świecie chaotyczny... a dlaczego? z uwagi na dość CZĘSTE zmiany koloru : )
cieszę się, że większość z Was chciała poznać historię degradacji moich włosów ;d żywię również nadzieję, iż te które (niepotrzebnie) wątpią w to, że kiedykolwiek będą miały piękne włosy (patrząc na ich teraźniejszy stan), dostrzegą, iż jednak warto zebrać się w sobie i przede wszystkim być cierpliwym w pielęgnacji włosów.
dla Waszego dobra puszen występuje w roli cenzora : )
z okresu dzieciństwa (oczywiście tego późniejszego, z którego coś-niecoś kojarzę) jedyne co pamiętam to fakt, że na pewno na moje włosy nie było aplikowane nic więcej niż szampon johnson's baby.
to niestety jedyne zdjęcie jakie udało mi się odnaleźć :( na wszystkich innych włosy noszę spięte i zwykle pozuję na nich przodem. w sumie gdybym pozowała tyłem, byłoby niejako podejrzanie.
pamiętam, że miałam kompleks rozpuszczonych włosów i bardzo rzadko do tego dochodziło.
później podkradałam szampon rodzinie, którym był uniwersalny, do wszystkiego - head&shoulders - wtedy myślałam, że po prostu wszyscy od zawsze, na zawsze mają problem ze skórą głowy i by temu zapobiegać, a w głównej mierze leczyć - trzeba używać właśnie tego szamponu. cóż, dzieci, dzieci. z czasem odkryłam, że nieważne co wyląduje na mojej głowie nie spowoduje niczego niepożądanego.
w takiej 'pielęgnacji' włosów trwałam na prawdę bardzo długo, bowiem aż do okresu licealnego.
od czasu do czasu kręciłam włosy na papiloty. wiązało się z tym utrwalanie tonami lakieru.
włosy wyglądały miej więcej tak, to mój naturalny kolor włosów, a ten dym z papierosa pozostawię bez komentarza ;d
potem zaczęłam myśleć o zmianie koloru włosów i sięgnęłam po to co było najbliżej mnie - a konkretniej, u mnie w łazience. moja mama farbowała się wtenczas palette, 'szamponami' koloryzującymi, które oczywiście zawsze chwytały za ciemno i nigdy się nie wypłukiwały. na zdjęciu poniżej widać mój odrost naturalnych włosów, nie wiedzieć czemu wyszedł DZIWNIE, ale to pewnie kwestia światła i zdjęcia z telefonu.
przy palette trwałam długo, muszę przyznać. odkryłam wtenczas moją pierwszą maskę do włosów z dove, ale zwykle jej aplikacja i czas oczekiwania na efekt ograniczyłam do jednej minuty - z natury jestem niecierpliwa, hm.pamiętam dokładnie, iż to zdjęcie robiła mi Monika (moja blogowa wspólniczka), nie omieszkała uświadomić mi ogromu katastroficzności mojego odrostu i całej tej mało estetycznej otoczki. długo nie musiała czekać na efekt poprawy wizualnej ze strony moich włosów, no chociażby pod względem koloryzacji, pielęgnacja to wciąż nieśmiertelny head&shoulders, raz na czas maska regenerująca z dove i NOWOŚĆ - odżywka napakowana sylikonami, która okrutnie puszyła mi włosy, bodajże z l'orela.
kombinowanie z kolorem rozpoczęło się z chwilą ukończenia liceum. wtedy dałam upust swoim włosowym fantazjom i po prostu zamieszczę zdjęcia, ponieważ schemat moich działań wyglądał mniej-więcej w ten sposób: rozjaśnianie, przyciemnianie, niezadowolenie, rozjaśnianie, chwila spokoju, niezadowolenie i stwierdzenie, że w ciemnych jest mi lepiej.
... i tak w koło macieju. nic tego lepiej nie zobrazuje jak zdjęcia poniżej.
... i tak w koło macieju. nic tego lepiej nie zobrazuje jak zdjęcia poniżej.
to niezidentyfikowane coś, przypominające posikaną słomę (chyba ich najgorsza kondycja), to moje uwiecznione starania by osiągnąć piękny pszeniczny blond, który marzył mi się od zawsze. niestety, cel był niedościgniony.
myślałam, iż uda mi się do tego dojść farbując plantynowym blondem z londy niemalże co tydzień. nigdy nie doczekałam się dwóch tygodni od farbowania.
nie poddawałam się i odkryłam farby fryzjerskie (głównie chantal), które również blondu nie potrafiły mi dać, a przy każdym kolejnym farbowaniu odczuwałam niemożebne wręcz pieczenie skóry głowy.
wtedy kompletnie zrezygnowana, dałam sobie spokój z blondem, przykryłam całość czerwienią, również z londy, która nie powiem - ładnie chwyciła, lecz nie czułam się w tym kolorze komfortowo. zdecydowałam się po niecałym tygodniu na koloryzację na brąz.
i jak tu nie pisać chaotycznie, skoro znów jestem zmuszona wspomnieć (...), że z brązem długo nie wytrzymałam, stwierdzając, iż kolorowe włosy jednak okrutnie mi się podobają, więc zaczęłam przygodę z tonerami.
oczywiście myłam produktmi z SLS, tym razem stawiając na szampony i odżywki l'oreal, bowiem to przecież taka dobra marka, a panie z reklam mają zawsze idealne włosy ;p
próbowałam kombinować z oliwą z oliwek i jajkiem + maskami gliss kur. niestety, ale efekty pielęgnacji były niewidoczne, a fryzjerki zawsze pytały co wyprawiam z włosami i czy nakładam jakiekolwiek odżywki, radząc bym po każdym myciu nakładała zawsze i wszędzie jedwab na włosy.
summa summarum skończyłam z włosami w kolorze oberżyny (londa). włosy jednak nie łapały już miejscami barwnika (wynikało to ze zniszczeń). zapragnęłam zielonych końcówek. ten intensywny barwnik moje włosy chwyciły.
w między czasie, patrząc w lustro stwierdziłam, że mam najbardziej splątaną, ciągnąca się pajęczynę z włosów jaką można sobie wyobrazić ; )
włosy zostały ścięte, a ja wciąż miałam marzenie by mieć fioletowe, falujące pukle (;p) i... miałam! krótkie, ale były (oczywiście na włosy nałożyłam wcześniej dekoloryzator z garniera).
myślałam, iż uda mi się do tego dojść farbując plantynowym blondem z londy niemalże co tydzień. nigdy nie doczekałam się dwóch tygodni od farbowania.
nie poddawałam się i odkryłam farby fryzjerskie (głównie chantal), które również blondu nie potrafiły mi dać, a przy każdym kolejnym farbowaniu odczuwałam niemożebne wręcz pieczenie skóry głowy.
wtedy kompletnie zrezygnowana, dałam sobie spokój z blondem, przykryłam całość czerwienią, również z londy, która nie powiem - ładnie chwyciła, lecz nie czułam się w tym kolorze komfortowo. zdecydowałam się po niecałym tygodniu na koloryzację na brąz.
i jak tu nie pisać chaotycznie, skoro znów jestem zmuszona wspomnieć (...), że z brązem długo nie wytrzymałam, stwierdzając, iż kolorowe włosy jednak okrutnie mi się podobają, więc zaczęłam przygodę z tonerami.
oczywiście myłam produktmi z SLS, tym razem stawiając na szampony i odżywki l'oreal, bowiem to przecież taka dobra marka, a panie z reklam mają zawsze idealne włosy ;p
próbowałam kombinować z oliwą z oliwek i jajkiem + maskami gliss kur. niestety, ale efekty pielęgnacji były niewidoczne, a fryzjerki zawsze pytały co wyprawiam z włosami i czy nakładam jakiekolwiek odżywki, radząc bym po każdym myciu nakładała zawsze i wszędzie jedwab na włosy.
summa summarum skończyłam z włosami w kolorze oberżyny (londa). włosy jednak nie łapały już miejscami barwnika (wynikało to ze zniszczeń). zapragnęłam zielonych końcówek. ten intensywny barwnik moje włosy chwyciły.
w między czasie, patrząc w lustro stwierdziłam, że mam najbardziej splątaną, ciągnąca się pajęczynę z włosów jaką można sobie wyobrazić ; )
włosy zostały ścięte, a ja wciąż miałam marzenie by mieć fioletowe, falujące pukle (;p) i... miałam! krótkie, ale były (oczywiście na włosy nałożyłam wcześniej dekoloryzator z garniera).
przyznam, iż patrząc na to zdjęcie, nie pogardziłabym takim kolorem włosów na aktualnie wyprowadzonych włosach ;p
przechodziłam z takim kolorem na włosach dłużej niż dwa tygodnie, z tego co pamiętam trwałam w nim około 2 miesięcy. tonery mieszałam z odżywkami, lecz nakładanie ich samodzielnie oczywiście dawało bardziej wyrazisty efekt.dojrzałam do kolejnej zmiany koloru i dość długo farbowałam brązem z joanny, była to farba fryzjerska.
przyznam, że przełom w mojej pielęgnacji, niestety, nie nastąpił bezpośrednio poprzez włosomaniaczki na blogach. ale pośrednio jak najbardziej.
to właśnie Monika podpowiadała mi jak polepszyć kondycję moich włosów, podsuwając mi pomysł z, chociażby, olejowaniem. jednak moja Księżniczka bywa niecierpliwa i gdy chciałam dowiedzieć się jakichkolwiek detali co i jak, usłyszałam - 'poszukaj na blogach' ;pp ale nie powiem, Monika zawsze pomagała mi w wyborze odżywek, służąc swoją wiedzą na temat składów, więc całe zakorzenienie we mnie miłości do włosów zawdzięczam właśnie Jej : )
oczywiście skorzystałam również z rady, by 'poszukać na blogach' ;p i trafiłam na anwen, blondhaircare, eve, urodaiwlosy : )
z początku oczywiście próbowałam wszystkiego, teraz już wiem co moje włosy lubią, czego nie lubią, lecz droga poszukiwań ideałów była kręta i wyściełana pustym portfelem.
wtenczas również dość sporo schudłam i odbiło się to na gęstości moich włosów. leciały, leciały nie wiedząc kiedy przestać. pamiętam jak chciałam upiąć włosy do zdjęć a one wisiały smętnie i widać jak były już przerzedzone. pomogło mi wcieranie mieszanki oleju kokosowego i oleju rycynowego. na początku było ciężko, wcierając oleje zostawało mi mnóstwo włosów w rękach, z czasem (trwało to z 3 tygodnie) ilość zmalała, niemalże, do zera : )
okay, w dalszej kolejności, znudzona brązem na moich włosach, zapragnęłam czerwieni. tym razem nosiłam ją już z dumą ;p i nie wstydziłam się intensywnego koloru.
właściwie od tego momentu na blogu pojawiała się aktualizacja włosowa, którą z czasem wyparła niedziela dla włosów.
link do aktualizacji w kolorze czerwieni, tutaj : ) tak było trochę ponad rok temu.
kolor, o dziwo, nie znudził mi się, ale wypłukiwanie się czerwieni w ekspresowym tempie było dojmujące, dlatego zdecydowałam się na, bodajże, czekoladowy brąz, wellaton w piance. o pielęgnacji, jaka miała wtedy miejsce, tutaj.
włosy zostały skrócone, a na tym zdjęciu wyglądam jakbym z tych włosów miała co najmniej jakiś niezwykle, niekształtny hełm.
stwierdziłam, iż czas pożegnać się z chemiczną koloryzacją włosów, ponieważ 'sploty' miały już ewidentnie, na prawdę dość, a chciałam je najzwyczajniej w świecie zapuścić. zaczęłam szukać informacji o zdrowej koloryzacji, swojego czasu interesowały mnie farby roślinne, jednakże chciałam coś w 100% naturalnego... i właśnie tak trafiłam na hennę khadi.
nie przerażał mnie fakt, iż ona po prostu śmierdzi, musi się 'przegryzać' co najmniej 12 h, a nakładanie jej to nie tylko farbowanie włosów, ale również przestrzeni wokół siebie.
chciałam mieć ładne, zdrowe włosy i już.
większość stosowanych wtenczas przeze mnie produktów znajdziecie w zakładce 'włosy', przebrnięcie przez nią całą nie zajmuje aż tak długo czasu, a wszystko jest tam dokładnie opisane.
na koniec wybiórcze zdjęcia moich włosów w stanie aktualnym : )
mam nadzieję, że wszyscy jakoś przebrnęli ; )
dziękuję za zmotywowanie mnie do napisania MWH, głównie Ilonie, która wspomniała o tym przy okazji jednej z niedzieli dla włosów. : ) (choć pamiętam, że propozycja wypłynęła jeszcze o któreś z Was, lecz przepraszam, ale nie pamiętam od której :<) niemniej jednak dziękuję raz jeszcze i mam nadzieję, że stanęłam na wysokości zadania.