czwartek, 31 lipca 2014

'moja włosowa historia'

ciężko było zabrać się za napisanie 'mojej włosowej historii'.
będę musiała na prawdę się postarać by wpis nie był najzwyczajniej w świecie chaotyczny... a dlaczego? z uwagi na dość CZĘSTE zmiany koloru : )
cieszę się, że większość z Was chciała poznać historię degradacji moich włosów ;d żywię również nadzieję, iż te które (niepotrzebnie) wątpią w to, że kiedykolwiek będą miały piękne włosy (patrząc na ich teraźniejszy stan), dostrzegą, iż jednak warto zebrać się w sobie i przede wszystkim być cierpliwym w pielęgnacji włosów.
dla Waszego dobra puszen występuje w roli cenzora : )

z okresu dzieciństwa (oczywiście tego późniejszego, z którego coś-niecoś kojarzę) jedyne co pamiętam to fakt, że na pewno na moje włosy nie było aplikowane nic więcej niż szampon johnson's baby.
to niestety jedyne zdjęcie jakie udało mi się odnaleźć :( na wszystkich innych włosy noszę spięte i zwykle pozuję na nich przodem. w sumie gdybym pozowała tyłem, byłoby niejako podejrzanie.
pamiętam, że miałam kompleks rozpuszczonych włosów i bardzo rzadko do tego dochodziło.
później podkradałam szampon rodzinie, którym był uniwersalny, do wszystkiego - head&shoulders - wtedy myślałam, że po prostu wszyscy od zawsze, na zawsze mają problem ze skórą głowy i by temu zapobiegać, a w głównej mierze leczyć - trzeba używać właśnie tego szamponu. cóż, dzieci, dzieci. z czasem odkryłam, że nieważne co wyląduje na mojej głowie nie spowoduje niczego niepożądanego.
w takiej 'pielęgnacji' włosów trwałam na prawdę bardzo długo, bowiem aż do okresu licealnego.
od czasu do czasu kręciłam włosy na papiloty. wiązało się z tym utrwalanie tonami lakieru.
włosy wyglądały miej więcej tak, to mój naturalny kolor włosów, a ten dym z papierosa pozostawię bez komentarza ;d

potem zaczęłam myśleć o zmianie koloru włosów i sięgnęłam po to co było najbliżej mnie - a konkretniej, u mnie w łazience. moja mama farbowała się wtenczas palette, 'szamponami' koloryzującymi, które oczywiście zawsze chwytały za ciemno i nigdy się nie wypłukiwały. na zdjęciu poniżej widać mój odrost naturalnych włosów, nie wiedzieć czemu wyszedł DZIWNIE, ale to pewnie kwestia światła i zdjęcia z telefonu.
przy palette trwałam długo, muszę przyznać. odkryłam wtenczas moją pierwszą maskę do włosów z dove, ale zwykle jej aplikacja i czas oczekiwania na efekt ograniczyłam do jednej minuty - z natury jestem niecierpliwa, hm.
pamiętam dokładnie, iż to zdjęcie robiła mi Monika (moja blogowa wspólniczka), nie omieszkała uświadomić mi ogromu katastroficzności mojego odrostu i całej tej mało estetycznej otoczki. długo nie musiała czekać na efekt poprawy wizualnej ze strony moich włosów, no chociażby pod względem koloryzacji, pielęgnacja to wciąż nieśmiertelny head&shoulders, raz na czas maska regenerująca z dove i NOWOŚĆ - odżywka napakowana sylikonami, która okrutnie puszyła mi włosy, bodajże z l'orela.
kombinowanie z kolorem rozpoczęło się z chwilą ukończenia liceum. wtedy dałam upust swoim włosowym fantazjom i po prostu zamieszczę zdjęcia, ponieważ schemat moich działań wyglądał mniej-więcej w ten sposób: rozjaśnianie, przyciemnianie, niezadowolenie, rozjaśnianie, chwila spokoju, niezadowolenie i stwierdzenie, że w ciemnych jest mi lepiej.
... i tak w koło macieju. nic tego lepiej nie zobrazuje jak zdjęcia poniżej.
na zdjęciach zabrało czerni, którą 'zrównywałam' te katastrofy kolorystyczne.
to niezidentyfikowane coś, przypominające posikaną słomę (chyba ich najgorsza kondycja), to moje uwiecznione starania by osiągnąć piękny pszeniczny blond, który marzył mi się od zawsze. niestety, cel był niedościgniony.
myślałam, iż uda mi się do tego dojść farbując plantynowym blondem z londy niemalże co tydzień. nigdy nie doczekałam się dwóch tygodni od farbowania.
nie poddawałam się i odkryłam farby fryzjerskie (głównie chantal), które również blondu nie potrafiły mi dać, a przy każdym kolejnym farbowaniu odczuwałam niemożebne wręcz pieczenie skóry głowy.
wtedy kompletnie zrezygnowana, dałam sobie spokój z blondem, przykryłam całość czerwienią, również z londy, która nie powiem - ładnie chwyciła, lecz nie czułam się w tym kolorze komfortowo. zdecydowałam się po niecałym tygodniu na koloryzację na brąz.
i jak tu nie pisać chaotycznie, skoro znów jestem zmuszona wspomnieć (...), że z brązem długo nie wytrzymałam, stwierdzając, iż kolorowe włosy jednak okrutnie mi się podobają, więc zaczęłam przygodę z tonerami.
oczywiście myłam produktmi z SLS, tym razem stawiając na szampony i odżywki l'oreal, bowiem to przecież taka dobra marka, a panie z reklam mają zawsze idealne włosy ;p
próbowałam kombinować z oliwą z oliwek i jajkiem + maskami gliss kur. niestety, ale efekty pielęgnacji były niewidoczne, a fryzjerki zawsze pytały co wyprawiam z włosami i czy nakładam jakiekolwiek odżywki, radząc bym po każdym myciu nakładała zawsze i wszędzie jedwab na włosy.
summa summarum skończyłam z włosami w kolorze oberżyny (londa). włosy jednak nie łapały już miejscami barwnika (wynikało to ze zniszczeń). zapragnęłam zielonych końcówek. ten intensywny barwnik moje włosy chwyciły.

w między czasie, patrząc w lustro stwierdziłam, że mam najbardziej splątaną, ciągnąca się pajęczynę z włosów jaką można sobie wyobrazić ; )
włosy zostały ścięte, a ja wciąż miałam marzenie by mieć fioletowe, falujące pukle (;p) i... miałam! krótkie, ale były (oczywiście na włosy nałożyłam wcześniej dekoloryzator z garniera).

przyznam, iż patrząc na to zdjęcie, nie pogardziłabym takim kolorem włosów na aktualnie wyprowadzonych włosach ;p
przechodziłam z takim kolorem na włosach dłużej niż dwa tygodnie, z tego co pamiętam trwałam w nim około 2 miesięcy. tonery mieszałam z odżywkami, lecz nakładanie ich samodzielnie oczywiście dawało bardziej wyrazisty efekt.
dojrzałam do kolejnej zmiany koloru i dość długo farbowałam brązem z joanny, była to farba fryzjerska.
przyznam, że przełom w mojej pielęgnacji, niestety, nie nastąpił bezpośrednio poprzez włosomaniaczki na blogach. ale pośrednio jak najbardziej.
to właśnie Monika podpowiadała mi jak polepszyć kondycję moich włosów, podsuwając mi pomysł z, chociażby, olejowaniem. jednak moja Księżniczka bywa niecierpliwa i gdy chciałam dowiedzieć się jakichkolwiek detali co i jak, usłyszałam - 'poszukaj na blogach' ;pp ale nie powiem, Monika zawsze pomagała mi w wyborze odżywek, służąc swoją wiedzą na temat składów, więc całe zakorzenienie we mnie miłości do włosów zawdzięczam właśnie Jej : )
oczywiście skorzystałam również z rady, by 'poszukać na blogach' ;p i trafiłam na anwen, blondhaircare, eve, urodaiwlosy : )
z początku oczywiście próbowałam wszystkiego, teraz już wiem co moje włosy lubią, czego nie lubią, lecz droga poszukiwań ideałów była kręta i wyściełana pustym portfelem.
wtenczas również dość sporo schudłam i odbiło się to na gęstości moich włosów. leciały, leciały nie wiedząc kiedy przestać. pamiętam jak chciałam upiąć włosy do zdjęć a one wisiały smętnie i widać jak były już przerzedzone. pomogło mi wcieranie mieszanki oleju kokosowego i oleju rycynowego. na początku było ciężko, wcierając oleje zostawało mi mnóstwo włosów w rękach, z czasem (trwało to z 3 tygodnie) ilość zmalała, niemalże, do zera : )
okay, w dalszej kolejności, znudzona brązem na moich włosach, zapragnęłam czerwieni. tym razem nosiłam ją już z dumą ;p i nie wstydziłam się intensywnego koloru.
właściwie od tego momentu na blogu pojawiała się aktualizacja włosowa, którą z czasem wyparła niedziela dla włosów.
link do aktualizacji w kolorze czerwieni, tutaj : ) tak było trochę ponad rok temu.
kolor, o dziwo, nie znudził mi się, ale wypłukiwanie się czerwieni w ekspresowym tempie było dojmujące, dlatego zdecydowałam się na, bodajże, czekoladowy brąz, wellaton w piance. o pielęgnacji, jaka miała wtedy miejsce, tutaj.
włosy zostały skrócone, a na tym zdjęciu wyglądam jakbym z tych włosów miała co najmniej jakiś niezwykle, niekształtny hełm.
stwierdziłam, iż czas pożegnać się z chemiczną koloryzacją włosów, ponieważ 'sploty' miały już ewidentnie, na prawdę dość, a chciałam je najzwyczajniej w świecie zapuścić. zaczęłam szukać informacji o zdrowej koloryzacji, swojego czasu interesowały mnie farby roślinne, jednakże chciałam coś w 100% naturalnego... i właśnie tak trafiłam na hennę khadi.
nie przerażał mnie fakt, iż ona po prostu śmierdzi, musi się 'przegryzać' co najmniej 12 h, a nakładanie jej to nie tylko farbowanie włosów, ale również przestrzeni wokół siebie.
chciałam mieć ładne, zdrowe włosy i już.
większość stosowanych wtenczas przeze mnie produktów znajdziecie w zakładce 'włosy', przebrnięcie przez nią całą nie zajmuje aż tak długo czasu, a wszystko jest tam dokładnie opisane.

na koniec wybiórcze zdjęcia moich włosów w stanie aktualnym : )
 
mam nadzieję, że wszyscy jakoś przebrnęli ; )
dziękuję za zmotywowanie mnie do napisania MWH, głównie Ilonie, która wspomniała o tym przy okazji jednej z niedzieli dla włosów. : ) (choć pamiętam, że propozycja wypłynęła jeszcze o któreś z Was, lecz przepraszam, ale nie pamiętam od której :<) niemniej jednak dziękuję raz jeszcze i mam nadzieję, że stanęłam na wysokości zadania.

wtorek, 29 lipca 2014

The Body Shop, Wild Argan Oil, masło do ciała

Miałam przyjemność zostać jedną z testerek nowego produktu marki The Body Shop, masła do ciała z nowej serii Wild Argan Oil.
Bardzo mnie to cieszy, ponieważ masła do ciała tej firmy nie miałam nigdy, a chyba żaden inny produkt spod tego szyldu nie jest tak osławiony. Mając jako-takie pojęcie na temat ochów i achów o tych masłach, miałam wobec niego duże wymagania.

Otrzymałam opakowanie z zawartością 50 ml, które jest ważne 12 miesięcy od otwarcia. Całość mieści się w małym, okrągłym, plastikowym pudełeczku w kolorze złotym, który moim zdaniem idealnie pasuje do nazwy. W końcu nie od parady olej arganowy zwany jest złotem Maroka : )

Konsystencja jest typowo maślana, gęsta, zbita. W kontakcie z ciałem lekko się roztapia i bardzo łatwo rozsmarowuje. Ekspresowo się wchłania.
Masło jest koloru lekko brzoskwiniowego, a jego zapach potrafi zawrócić w głowie. Pachnie słodkościami, lekko kremowo, śmietankowo.
Zapach uwiódł mnie od pierwszego kontaktu, a dodatkowo po użyciu delikatnie pachnie nim nasza skóra przez kilka godzin.

Skład jest bogaty, treściwy, zawiera same dobroci: masło shea, masło kakaowe, glicerynę, olej Babassu, wosk pszczeli, olej arganowy,  a do tego kilka tłustych emolientów m.in: Ethylhexyl Palmitate, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate.
Taka zawartość nie może działać źle.
Skóra po użyciu jest od razu nawilżona, ukojona i bardzo gładka. Masełko odżywia skórę na dłużej niż inne znane mi produkty. Przez dłuższy czas pozostaje mięciutka i miła w dotyku. A do tego ten piękny zapach, który towarzyszy mi przez cały dzień.
Masełka użyłam raz na całe ciało, a potem, z uwagi na niedużą pojemność, smarowałam nim najbardziej suche partie ciała i świetnie się sprawdził zarówno na stopach, dłoniach, jak i moich przeraźliwie suchych łydkach. Dawno nie były w tak dobrej formie.

Moje pierwsze spotkanie z masłem The Body Shop zaliczam do wyjątkowo udanych. Zostałam bardzo zachęcona do kupienia pełnowymiarowego opakowania.

poniedziałek, 28 lipca 2014

k o n k u r s, do wygrania dwa zabiegi w Instytucie Zdrowia i Urody Claria, Chorzów

pamiętacie może naszą wizytę w Instytucie Zdrowia i Urody Claria? : ) gwoli przypomnienia - odsyłamy tutaj, klik, klik.
mamy dla Was niespodziankę, bowiem wspólnie z Dorotą zorganizowałyśmy dla Was konkurs : )
najpierw nieco przybliżymy Wam, na czym cała zabawa polega i już teraz, z tego miejsca, serdecznie zapraszamy Was do wzięcia udziału!: )

"Intensywna ekspozycja na słońcu, woda, upał i wiatr obciążają skórę, staje się ona sucha i łuszcząca. Te negatywne wpływy środowiska oraz postęp starzenia się, są czynnikami, które redukują zawartość kwasu hialuronowego w 
skórze. Utrata elastyczności, wiotkie tkanki i intensywne powstawanie zmarszczek są tego przyczyną.
Zastosuj system substancji czynnych - kwas hialuronowy o trzecim wymiarze.Wszechstronny kwas hialuronowy w połączeniu z substancjami liftingującymi o natychmiastowym ujędrnieniu dla uzyskania młodej i jędrnej skóry.
Twoje korzyści: 
* kwas hialuronowy3  ( wspiera - wygładza - napina)
* natychmiastowy i długotrwały efekt liftingu 
* lifting twarzy bez chirurgicznej ingerencji
* pielęgnacja przyjazna dla skóry 
* bez parabenów - środków konserwujących
* bez pochodnych PEG - politlenku etylenu
* bez olejów mineralnych
* pozbawiona alergenów
Zabieg o działaniu napinająco - nawilżającym oraz przeciwzmarszczkowym z wykorzystaniem trójwymiarowego kwasu hialuronowego i substancji liftingujących. Wyjątkowy skład preparatów zastosowanych w zabiegu odmłodzi Twoja skórę i przyniesie jej optymalne nawilżenie.
(demakijaż, peeling enzymatyczny, maska z kw. hialuronowym – masaż, serum, krem)"

brzmi niezwykle zachęcająco, prawda? jedyne co trzeba zrobić to spełnić TRZY warunki:
 polubić fan pejdż Instytut Zdrowia i Urody Claria
♥ nasz fan pejdż
... oraz udostępnić publicznie zdjęcie konkursowe!

zgłoszenia przyjmujemy według poniższego schematu, proszę zgłaszać chęć wzięcia udziału w zabawie pod TYM ZDJĘCIEM KONKURSOWYM, KLIK:
imię, adres mailowy/kontaktowy + odpowiedź na pytanie konkursowe (prosimy uargumentować, dlaczego właśnie Ty powinnaś wygrać zabieg ; ))

wygrywają dwie osoby! (po jednym zabiegu), konkurs trwa do - 11.08.2014 r

niedziela, 27 lipca 2014

Niedziela dla włosów

Zacznę dziś trochę od końca ; d
Moje proste włosy nie są podatne na wszelkie metody ich stylizowania :<
dlatego tak bardzo się cieszę gdy na mojej głowie stworzą się jakieś loki, pogniecione fale czy inny bałagan. Tak jak na przykład dzisiaj.

To niezdefiniowane coś to zasługa zaplecionego na pół dnia warkocza+chwila w koczku ślimaczku niezdarnie związanym na potrzeby domowe ;)
efekt mnie zaskoczył i bardzo mi się podobał, a do tego był dość trwały, a to wszystko dzięki wtarciu po myciu żelu lnianego.
Dzięki niemu włosy dłużej pozostały utrwalone, a jednocześnie bardzo mięciutkie i puszyste.
Jak to zrobić? Na pewno wszystkie dobrze wiecie, ale przypomnę tylko, że łyżkę ziarenek lnu zalewam wodą (niecała szklanka) i gotuję, aż zgęstnieje, ale nie za bardzo. Musi być możliwość przecedzenia tego przez sitko. Pozostały kisiel odstawiam i czekam aż wystygnie, zagęszcza się i robi się żel, który trzeba rozetrzeć w dłoniach i można nakładać na włosy.
Ja nałożyłam na lekko wilgotne, poczekałam aż wyschną i dopiero zaplotłam w warkocz. W innym wypadku miałabym ciągle mokre włosy i nic by się nie pofalowały.
Swój żel ugotowałam przed myciem i taka ilość była wystarczająca by starczyło jeszcze na maskę do włosów.
Lniany żel pomieszałam z łyżką olejku Alterry 'Brzoza i pomarańcza', kilkoma kroplami gliceryny, którą dodaje do wszystkiego ;d
Całość nałożyłam na godzinę pod termiczny czepek.

Zmyłam całość dwukrotnie Szamponem Yves Rocher, Volume, Volumizing Shampoo (Szampon zwiększający objętość włosów z wyciągiem z malwy).
Uwielbiam go, jest delikatny, a myje bardzo dobrze. Pięknie, naturalnie pachnie, a włosy już podczas mycia nabierają miękkości.

Po myciu Yves Rocher, Odżywka odbudowująca do włosów bardzo suchych i kręconych, którą nałożyłam na 15 minut, dokładając olejku Odbudowującego tej samej firmy na same końce.

Na wyschnięte już w 90 procentach włosy nakładam olejek do włosów z Isany. Skupiam się głównie na końcówkach. Resztką produktu, która zostanie na dłoniach wygładzam włosy na długości.

niedziela dla włosów

mój dzień dla włosów został przesunięty na sobotę, miałam wtenczas więcej czasu na włosowe eksperymenty ; ) właściwie wszystko kręciło się w okół pudrów indyjskich z których jestem bardzo zadowolona, jednakże czasem pospolity leń uniemożliwia mi ich częstsze stosowanie, więc leżą i brudzą łazienkowy murek ;D oto jak włosy się prezentowały po indyjskich cudeńkach, których jestem ogromną fanką. namacalnie czułam większą objętość i nawilżenie : )
na razie staram się znaleźć na nie najlepsze rozwiązanie - próbowałam już różnych kombinacji, włącznie z płukanką, która jednak summa summarum odpada, zważywszy na średnio ciekawy zapach, który mnie nie przeszkadza, ale ojciec zdążył mi zasunąć komplementem - "co tak śmierdzi?!" : ) według mnie tragedii nie ma i czymże te pudry są w porównaniu do oparów henny ;d
mycie: alterra, koffein shampoo - biotin & koffein (szampon do włosów osłabionych i przerzedzających się `biotyna i kofeina`) - bardzo polubiłam ten szampon, pachnie według mnie delikatniej niż wszystkie inny szampony alterra i chyba nawet jego działanie odpowiada mi najbardziej z nich wszystkich.
zrobiłam dodatkowo peeling cukrowy skóry głowy ; )
po umyciu włosy były mięciutkie i delikatne, zatem przeszłam od razu do rozrobienia pudrów.
na zdjęciu widoczna ilość, która starczyła mi jedynie na połowę włosów, więc musiałam czynność powtórzyć ponownie ; )
pierwszy rzut wymieszałam z kawą i wodą, proporcje były niemalże takie sam, drugi rzut już jedynie z samą wodą.

i powstało bagno ;d włosy przy spłukiwaniu na końcówkach były lekko szorstkie, ale wiem, że po wyschnięciu byłoby już w porządku ; ) jednak na tym nie poprzestałam.
maska: mleczny kallos, niezmiennie - na zawsze ;d z niczym tak przyjemnie nie miesza mi się półproduktów i olei jak właśnie z tą maską. dodałam doń łyżeczkę olejku odbudowującego yves rocher, maski zaś - jakieś 3 łyżki.
po wyschnięciu, niektóre kosmyki dotknięte puszenem wygładziłam cudownie pachnącym olejkiem alterra, bio granat.
: )
+ cały czas gdzieś się wakacyjnie wożę, ale w planach mam zrealizowanie próśb, a na pierwszy ogień pójdzie MWH, już zaczęłam szukać zdjęć, na razie mam 3 ;d mam nadzieję, że moje różnobarwne włosy gdzieś są na poczcie i pendrive'ach, hm