piątek, 27 września 2013

Aktualizacja włosowa

To dziś parę słów na temat moich włosów oraz trochę zdjęć w ramach tego, że miesiąc dobiega końca ; )

Włosów nie podcinałam już od ponad dwóch miesięcy, jedynie regularnie podcinam grzywkę.
Końcówki są lekko suche i lada dzień udam się z nimi do fryzjera.



a tymczasem:
farbowanie - co 7, 8 tygodni. Ostatnio polubiłam się z farbką Garnier Color Naturals 7.40 miedziany blond.
Ładnie chwyta, kolor wychodzi żywy, odrosty ładnie rozjaśnione (a naturalnie mam ciemny brąz więc jest co rozjaśniać ;d). Także chwilowo pożegnam się z farbami profesjonalnymi.

mycie - szampon Alterra papaja i bambus,
Ziajka żel myjący do włosów i ciała z pingwinami na opakowaniu,
raz na czas zwykły, brzozowy szampon albo pokrzywowy z sls, najczęściej firmy Barwa.

odżywki i maski :
Garnier, odżywka do włosów farbowanych `żurawina i olejek arganowy'
Garnier, odżywka do włosów blond `rumianek i miód kwiatowy`,
Maska sleek line, repair&shine,
Alterra, maska i odżywka z granatem i aloesem,
Dove, Repair Therapy, Intense Repair Conditioner.

Oleje:
raz na czas olejek ze słodkich migdałów lub arganowy,
od połowy długości, zwykle zostawiane na godzinę, dwie.

+ na wilgotne włosy kropla Bioelixir Argan Oil.

środa, 25 września 2013

manhattan, soft mat, lipcream, odcień: 31S

przy okazji zakupów w paatal.pl, gdzie kupowałam między innymi odżywkę bez spłukiwania love peace planet i wax do włosów, który okazał się kompletną porażką... wrzuciłam także do koszyka pomadkę manhattan za jedyne 4,99 zł, więc w myśl zasady 'SZKODA BY NIE WZIĄĆ', nie mogłam się oprzeć ; )
uwielbiam wszystkie matowe pomadki, właściwie mogłabym się malować tylko nimi...
... a te z manhattanu są moimi ulubionymi, próbowałam pomadki essence w wersji matowej i nie spełniła moich wygórowanych oczekiwań (;p), bo na litość boską, na mnie się to świeci jakoś podejrzanie.

tym razem postawiłam na coś bardziej w kierunku naturalnego odcienia, choć moją wielką miłością są krzykliwe, intensywne kolory. oczywiście pozostaję kompletnie nieobiektywna i pomadki soft mat wychwalam pod niebiosa za kolor, trwałość utrzymuje się długo na ustach, nawet jeśli coś delikatnie piję), konsystencję, efekt końcowy.
zapach charakterystyczny, nie różni się dużo od zapachu pozostałych, które miałam z tej serii, taki pudrowy.
na ustach prezentuje się, o tak:
 
z natury mam ciemniejszy kolor ust <KLIK> (jasnym pomadkom trudno jest pokryć całość równomiernie), więc, hm, produktu muszę nakładać stosunkowo więcej... i w tym momencie należy uważać by nie przedobrzyć, ponieważ z każdą kolejną warstwą pomadka zaczyna się strasznie rolować, podkreślać rzeczy, które przed nałożeniem nawet nie ISTNIAŁY.
przy tego typu mazidełkach należy zatroszczyć się o odpowiednie nawilżenie ust, ponieważ na przesuszonych wyglądają po prostu nieestetycznie :c.
na szczęście ten problem mnie nie dotyczy, usta zwykle otaczam szczególną opieką ; )

przyznam, że mam ostatnio problem z dodawaniem zdjęć, wszystkie, które dodaję są bez obróbki, a po przesłaniu do posta stają się jakieś prześwietlone, kolory wyostrzone ;e zmieniam format każdego zdjęcia z .jpg na .png i niby pomaga, ale kiedyś nie miałam takiej potrzeby... i nie mam pomysłu co z tym zrobić ;e

ostatni eksces kulinarny w wykonaniu Moniki, czekam na smaczną powtórkę ;p

niedziela, 22 września 2013

henna khadi, ciemny brąz i gotu kola

przestawiłam się na farbowanie naturalne, z bólem serca, ponieważ ciągłe zmiany kolorów mam we krwi, a oglądanie na ulicy nienaturalnie, kolorowych włosów jest dla mnie jedną z największych pokus :c
postanowiłam jednak walczyć z nałogiem i tak oto jestem przed drugim farbowaniem henną khadi, ciemny brąz : )

z pierwszego farbowania efekt był mniej, więcej taki, jedyne zdjęcie jakie się uchowało, jestem rozkoszna z każdym włosem w inną stronę, po wstaniu oczywiście ;p
przyznam, że nie skarżyłam się na jakiś wieki, hennowy przesusz na głowie, ale mimo wszystko podczas dojrzewania koloru (okres 2 dni od farbowania) włosów nie rozczesywałam, ponieważ nie było takiej potrzeby by je bezsensownie targać. wystarczająco je wytarmosiłam przed farbowaniem kiedy umyłam samym szamponem... (najlepiej o prostym składzie, bez sylikonów, za to z zawartością SLS/SLES/SCS), w moim przypadku była to brzozowa malwa, gloria) ... bolało ;d

kolor był w miarę równomierny, choć u góry jaśniejszy. z racji wymywania koloru różnica się uwidaczniała, jednak mimo to skusiłam się na drugie farbowanie. jak hennę przygotowywałam? nie miałam zielonego pojęcia co ugryźć z początku, więc postanowiłam, że nieco zgłębię swoją wiedzę na ten temat i tak trafiłam na bloga idalia ; ) stosowałam się do jej wskazówek i nie pożałowałam. pokażę w takim układzie jak przygotowywałam hennę:
tutaj, na zdjęciu, widnieje pół opakowania henny, pozostałe z poprzedniego farbowania. z racji tego, że henny nie należy sobie żałować, następnym razem dodam CAŁE OPAKOWANIE. lubię im więcej, tym lepiej ;p
- kawy z ekspresu zrobiłam na wyrost, reszta się oczywiście nie zmarnowała. zastąpiłam wodę kawą, można również mocnym naparem z czarnej herbaty ; ) kawa powinna być bardzo ciepła.
- sok z jednej cytryny, tyle, ile udało mi się wycisnąć. środowisko w którym rozwija się henna musi być kwaśne.

składniki, które dodałam i ich proporcje. głównie mają na celu pobudzenie cebulki włosa, choć przeczytałam, że czerwona papryka (użyłam oczywiście słodkiej) ma na celu uzyskanie złocistych refleksów w słońcu.
w celu złagodzenia hennowego wysuszu, do całości dodaję również dwie łyżki odżywki, która NIE ZAWIERA SYLIKONÓW I NIE JEST NASZPRYCOWANA DUŻĄ ILOŚCIĄ OLEJKÓW, KTÓRE UTRUDNIAJĄ ROZWINIĘCIE BARWNIKA I DOTARCIE " cząsteczek lawsonu do kory włosa", tu cytowałam idalię.
oczywiście odpadają z gry nie tylko oleje w odżywkach, ale również te samodzielne.
użyłam maski z alterry aloes&granat.

podczas mieszania całość prezentuje się następująco, konsystencja powinna przypominać gęstą śmietanę.
tu potrzeba było dolać dodatkowej porcji kawy, jak widać ; )



i henna wymagająca jeszcze paru pociągnięć (musi być dokładnie wymieszana), niemalże gotowa do odstawienia w ciepłe miejsce, zawinięta w folię.
moja dojrzewała 24 godziny, a zamierzam trzymać ją około 6 godzin na głowie
, zobaczymy co z tego wyjdzie, ponieważ po ostatnich 4 godzinach głowa mi odpadała z powodu ciężkiego ręcznika... ;d mam nadzieję, że tym razem kolor złapie równomiernie, a efekt utrzymania się nieco dłużej ; ) tak wygląda henna po przegryzieniu się 24 godzinnym, przemieszana:
jeśli o chodzi o zapach, jest typowo ziołowy, a ten wyjątkowo nie przypadł mi do gustu... ;d

i mam nowego pielęgnacyjnego faworyta z którym dopiero co zaczynam się poznawać ; )
piję dwa razy dziennie, 3 g wąkrotki azjatyckiej, sproszkowanego ekstraktu dodaję do maseczek, a ekstrakt w płynie dodałam ostatnio do wcierki kawowej z 5 tabletkami mumio.
jestem ciekawa czy odniosę jakikolwiek efekt na każdej spośród trzech płaszczyzn : )

kiedy kolor dojrzeje pokuszę się o aktualizację i tym samym pokazanie kolorku.
<3

sobota, 21 września 2013

Palmer`s, Cocoa Butter formula firming butter Q10, balsam ujędrniający

Firma Palmer's zaszczyciła nas obecnością na spotkaniu blogerek i dzięki temu miałam przyjemność testować ten produkt. Sama go sobie zresztą wybrałam i był to strzał w 10!
Używałam produktu przez całe lato i na pewno teraz kiedy się skończył, jeśli tylko dopadnę go gdzieś stacjonarnie w promocyjnej cenie to kupię ponownie.
Bez dwóch zdań jest to mój najukochańszy specyfik do pielęgnacji ciała. Nie tylko tego lata, ale w ogóle spośród wszystkich jakich w życiu używałam.


-Pojemność to 315 ml.
-Jest wydajny. Na całe ciało potrzebowałam około 5 pompek. Oczywiście jeśli chciałam dopieścić skórę dawałam czasem więcej produktu.
-konsystencja bogata i aksamitna, ale nakłada się wyśmienicie.

-Zapach genialny <3 ...
... czekoladowy, przypomina kakao. jest słodki, ale nie mdły. Nigdy, ale to nigdy nie czułam znużenia nim, nie drażnił mnie. A często z 'jadalnymi' zapaszkami tak się zdarza, że po pewnym czasie unikam produktu, bo mi się 'przejadł'.
Ten aromat to najbardziej naturalny zapach kakao z jakim miałam przyjemność się spotkać.
zakochałam się w nim od razu i teraz bardzo za nim tęsknię, kiedy produktu już nie używam
-ale brakuje mi nie tylko tej przyjemnej woni, która utrzymywała się na skórze przez kilka godzin po posmarowaniu , ale przede wszystkim działania!
A działanie tego balsamu również muszę wychwalić, ponieważ o taki efekt na prawdę trudno.
Wchłania się właściwie od razu, nie klejąc się, nie zostawia tłustej warstwy, a jednocześnie skóra w dotyku była zupełnie inna.

Balsamiku używałam nawet w gorące dni, ponieważ na prawdę wchłaniał się od razu, nie topił się potem w słońcu na skórze i nie spływało nic ze mnie.
a co do samych efektów... skóra aksamitnie gładka, mięciutka, totalnie odmieniona.
Taka gładka, że ciągle chcemy się głaskać i dotykać, no i ten zapach, który po każdym przejechaniu dłonią po skórze, zostaje nam na ręce : )
Po wsmarowaniu produktu skóra staje się również bardziej napięta, rzeczywiście po dłuższym stosowaniu można zauważyć, że była w lepszej kondycji, nie przesuszała się tak szybko nawet jeśli się nie posmarowałam, była jędrniejsza i bardziej elastyczna.

Dla mnie BOMBA!


!
i na razie informacja drobnym druczkiem, planujemy spotkanie blogerek z Katowicach ; ) termin przypadnie najprawdopodobniej na grudzień, z racji tego, że teraz już wiemy co i jak, wszystko będzie cacy, a zorganizowanie tego event'u dla Was będzie dla nas prawdziwą przyjemnością : ) pomalutku zaczniemy robić małe wywiady w celu skonkretyzowania informacji dla Was : ) !

środa, 18 września 2013

imbirowy zawrót głowy, czyli o tym, co ostatnio pokochały moje włosy...

... co prawda do maseczki nie używam świeżego korzenia, lecz wersji sproszkowanej, czyli najzwyczajniej w świecie przyprawy ; )


po umyciu włosów swoją UKOCHANĄ malwiną i balbiną ziajką, do maski dodaję jedną, czubatą łyżeczkę imbiru, 2 łyżki stołowe oleju (w zależności na jaki mam ochotę, w domu aktualnie mam awokado, makadamia, łopianowy z olejem arganowym z GP, kokosowy, z pestek arbuza, masło kakaowe, olej rycynowy ;d krótko mówiąc jest w czym wybierać ;p) zwykle jednak wybór pada na masło kakaowe (podobnie jak olej kokosowy), z uwagi na fakt, iż wnika w głąb włosa. wyjątek jednak potwierdza regułę i we wczorajszej maseczce wylądował olej rycynowy...
... a do całości dodałam 3 łyżki nowo zakupionej maski do włosów, która wygląda na żywo strasznie smakowicie : )

całość po wymieszaniu prezentuje się następująco:

przyznam, że wprost nie cierpię kiedy w masce do włosów są delikatne drobinki.
bardzooo nie lubię tego uczucia gdy rozprowadzam całość a pod palcami czuję to cholerstwo ;d jednak w przypadku tej przyprawy robię wyjątek, ponieważ efekt po maseczce imbirowej jest WOW.

zaznaczę, że pewnie większość z Was będzie musiała po masce porządnie umyć włosy, ja jednak umyłam je jedynie maską w połączeniu z odrobiną szamponu. (zwykle do masek końcowych dodaję jakiś lekki olej w ilości półtorej łyżki i tylko spłukuję, bez mycia, ale olej rycynowy jest jednak zbyt ciężki.)
włosy wyglądają potem cudownie, lubią ekstremalne nawilżenie zważywszy na tendencję do suszu.

przy spłukiwaniu były takie śliskie, że nie mogłam przestać ich dotykać. gładź jak się patrzy.
po wyschnięciu były nawilżone, sprężyste, mięsiste, gładkie, zero puszena, ah <3 nawet mama zauważyła, że błyszczą bardziej niż przeciętnie i z racji zamiłowania do imbirowych ciasteczek sprawiała wrażenie jakby chciała mnie zjeść ;p
moje włosy na prawdę trudno obciążyć i również bardzo ciężko o ich przetłuszczenie ; )

zainteresowałam się dodaniem imbiru do maski oczywiście za sprawą anwen.

imbir stosowany regularnie wzmacnia cebulki włosów, przeciwdziała wypadaniu a fakt, iż działa rozgrzewająco na skalp można nazwać jednym, bardzo egzaltującym słowem - przyrost ;>
dlatego z maską imbirową zostanę na dłużej i będę ciekawa czy coś w tym temacie pomoże.

imbir wpływa na spowolnienie przetłuszczenia włosów, choć jak już wspominałam ja nie mam takich problemów i w tej kwestii się wypowiedzieć nie mogę.

zachęcam do spróbowania, moim zdaniem na prawdę warto : )

wtorek, 17 września 2013

Pilomax + nowości do włosów

Chyba jako jedne z ostatnich blogerek otrzymałyśmy do przetestowania kosmetyki od firmy pilomax.
Minęło już i tak trochę czasu odkąd je zużyłam, więc warto coś o nich wspomnieć. W paczuszce znalazły się dwa, niepełnowymiarowe produkty (w każdym po 70 g), grzebień do włosów, turban i ulotki informacyjne. I może zacznę od końca, czyli właśnie od akcesoriów. Grzebyk wydawał się na pierwszy rzut oka beznadziejny, z plastiku. Myślałam, że nie poradzi sobie z rozczesaniem wilgotnych włosów, połamie się w najmniej spodziewanym momencie i zamierzałam rzucić go gdzieś w kąt. Ale pewnego dnia zawieruszył się mój ulubiony grzebień i nie miałam wyboru. Z nastawieniem bardzo negatywnym, myślami w stylu 'wyrwie mi wszytkie włosy, auć' zaryzykowałam i wtedy przekonałam się do niego. Nie jest tak dobry jak mój ulubiony, ale można nim spokojnie rozczesać włosy, nie wyrywa ich, nie plącze. Rozczesywanie trwa dłużej, ponieważ sama wielkość pozostawia wiele do życzenia, ale mam go zawsze w kosmetyczce, bo zajmuje mało miejsca i nie waży prawie nic. Moim faworytem za to stał się turban na głowę. Po raz pierwszy użyłam go po myciu i byłam zdziwiona, dlaczego w ogóle nie osuszyły mi się włosy ; o Kolejnym razem założyłam już tak jak zalecał producent, nałożyłam maseczkę do włosów i trzymałam pod turbanem. Od tamtej pory robię tak zawsze wtedy, kiedy funduję moim włosom dłuższą chwilę z odżywką i mam wrażenie, że kosmetyk lepiej wtedy działa. Po 5 minutach efekt jest lepszy niż po pół godzinie siedzenia bez turbanu. Trochę odbarwił mi się od rumiankowej odżywki, ale łatwo się pierze i szybko schnie. co do samych kosmetyków od marki pilomax to tak na prawdę mam podzielone zdanie i chyba nie przekonały mnie na tyle, żeby zakupić pełnowymiarowe opakowania. Zacznę od, moim zdaniem, gorszego produktu, jakim jest Maska regenerująca włosy suche i zniszczone jasne (mam włosy w kolorze miedzianego blondu).



Plusem jest to, że nie zawiera sls, sles, parabenów i silikonów. Natomiast co do samego działania to nie zachwyciło mnie, niezależnie czy trzymałam ją na głowie 10 minut czy godzinę. Producent zaleca użycie 1 łyżki produktu na średniej długości włosy. Ja na moje zatem musiałabym nałożyć dwie łyżki i w miarę się to sprawdza, ponieważ nakładam tylko od połowy długości i to w ilości skromnej.
niestety o ile podczas nakładania czuć lekkie zmiękczenie włosów, o tyle przy spłukiwaniu włosy są poplątane jak przed, szorstkie w dotyku, a rozczesywanie zajmuje dużo więcej czasu, włosy aż szeleszczą, są takie szorstkie. Takie odczucia miałam po każdym użyciu. wprawdzie po wysuszeniu wyglądały już dobrze, ale niestety to co przeżywałam po myciu dyskwalifikuje ten produkt.

Lepsza okazała się druga maseczka.


Również do włosów jasnych, farbowanych i po dekoloryzacji, czyli wypisz wymaluj do moich : ) Trzyma się ją 10 minut i włosy są jak z obrazka, no, może końcówek nie nawilża tak jak bym chciała. Zmiękcza, wygładza, włosy są błyszczące. Rozczesują się tak jak zwykle, nie utrudnia tego na pewno tak jak jej siostra ;p no i jest wydajniejsza.

z nowości przeznaczonych do włosów, zakupiłam ostatnio dwa cudeńka.
tzn o jednym z nich czytałam, między innymi, na blogu eve, drugie zaś cudeńko występuje w sieci raczej rzadko i właściwie znalazłam jedną opinię na blogu.
mimo wszystko mam szczerą nadzieję, że mi się przysłuży! <3
a testowanie zaczynam od dzisiejszego, wieczornego umycia włosów : )

wtorek, 10 września 2013

wakacyjnie ; ) i włosowo

dziś uraczę Was paroma zdjęciami z, nie ukrywajmy, kończących się wakacji.
przyznam, że na prawdę baaardzo pragnę ponownie wejść między ludzi, biec z rana na 831/801 próbując wetknąć palec w tłum (w przewadze studentów) wylewających się wprost z autobusu ;p brakuje mi zwiedzania pięter mojego wydziału i picia kawy z automatu po zakamarkach o których nikt nie bladego pojęcia.
z nudów przeczytałam już wszystkie książki obowiązujące do sesji zimowej.
innymi słowy, na prawdę potrzebuję już na nowo tysiąca obowiązków ;d najwyraźniej jest to lekki przejaw masochizmu z mojej strony.
dziś zatracam się w genialnej książce Kazimierza Kumanieckiego "Cyceron i jego współcześni".
przyznam, że pochłaniam ją jednym tchem ; ) postanowiłam jednak zrobić przerwę i podpiąć się pod 'świat', tym samym dodając wreszcie posta na bloga.
po powrocie nadrobię zaległości zarówno w postach jak i w odwiedzinach Waszych blogów, bowiem przyznam szczerze z nowinkami jestem strasznie do tyłu : )
a internet w hotelu, w którym aktualnie przebywam, jest szczerze powiedziawszy leniwy niczym górski, maleńki potoczek : )

zacznę od paru zdjęć z Grecji, nie będę Wam wrzucać całej 4 gb karty pamięci, gdyż minęło by się to z celem.
patrząc na te zdjęcia, stwierdzam, że nawet zdjęcie jedzenia tchnie Grecją w 100% ;>





















i parę zdjęć z 'teraz':









na koniec zdjęcia już nieco bardziej zbliżone tematyce bloga ;p załączam zdjęcia włosów mojej siostry, długość do jakiej dążę a jak na razie moje 'sploty' robią bunt i rosną powolutkuuu :< w piątek zabieram moją czarnulkę do fryzjera na dekoloryzację do brązu i podcięcie <3
tu jeszcze lekko wilgotne po umyciu, bez flesza, na dole zaś z fleszem.

w górach pokochałam rower na nowo, szkoda, że po powrocie nie bardzo mam z kim na owy rower wsiąść, a szkoda :c