wtorek, 28 kwietnia 2015

Sylveco, Lniana maska do włosów

Na tą maskę miałam oko jak tylko pojawiła się w sprzedaży. Uwielbiam kosmetyki Sylveco i jako włosomaniaczka ucieszyłam się na nowość skierowaną do włosów.
Kiedy tylko w sklepie zielarskim Zdrowie z natury, w którym regularnie zaopatruję się w kosmetyki, zauważyłam ten produkt, wiedziałam, że będzie mój ;d


Kosmetyk zapakowany jest w śliczny według mnie, typowy dla tej marki kartonik, wewnątrz którego znajdziemy plastikowy słoiczek z aluminiową nakrętką .
Pojemność to 150 ml, które należy zużyć sześć miesięcy po otwarciu. Pojemność nie jest duża, ale nauczona na przykładzie masek Organique czy Biovaxa ze Złotem, nie zniechęciłam się, licząc na wysoką wydajność.
Tutaj z tym średnio - niestety.
Cena to około 26 zł.
Maskę można stosować na dwa sposoby. Na umyte włosy na około dwie minuty lub przed myciem na pół godziny.
Moje pierwsze podejście do tego kosmetyku wypadło fatalnie. Nałożyłam porcję po umyciu, pod turban na około pół godziny. Podczas spłukiwania, a później czesania, wydawało mi się, że włosy są ciężkie, oklapnięte. Mój niepokój budziło to, że mimo upływu trzech godzin dalej były mokre. Sięgnęłam po suszarkę i niestety po długim suszeniu okazało się, że włosy są tak tłuste, jakbym dopiero co je naoliwiła.
Myślałam, że może podczas nocy co nieco się wchłonie, bo przecież to niemożliwe, że maska z ukochanej firmy tak mnie zawiodła.
Niestety, kolejnego dnia rano sytuacja nie uległa poprawie, a ja nie mając czasu myć włosów spryskałam je obficie u nasady suchym szamponem, zrobiłam koka i czekałam szybko na powrót do domu.
Po dwóch dniach podjęłam się kolejnej próby i nałożyłam maskę przed myciem, na zwilżone włosy, tak jak zaleca producent. Po czym po pół godzinie umyłam Mydłem miodowym oraz nałożyłam odrobinę odżywki na chwilę.
I tutaj efekt jaki uzyskałam naprawdę mnie zadowolił. Włosy był mięciutkie, gładkie jak aksamit,a do tego tak błyszczące jak dawno już nie były po żadnym innym kosmetyku.
Niewątpliwie jest to zasługa maski lnianej, ponieważ później również tak ją stosowałam i za każdym razem efekt był tak samo dobry.
Po nakręceniu włosów na opaskę i rozpuszczeniu po kilku godzinach, nie mogłam przestać ich dotykać. Miałam tak mięciutkie loki, a do tego ten piękny blask.
Zachęcona efektem jaki mnie spotkał, pomyślałam, że na pewno drugi zalecany przez Sylveco sposób również mnie nie zawiedzie. I tak po umyciu maska wylądowała na włosach dosłownie na chwilę. Nałożyłam ją i po minucie spłukałam. Wszystko wydawało się być okay. Włosy nie dawały oznak do niepokoju ;d Niestety, końce trochę się plątały, nie rozczesywały się tak gładko jak zwykle po innych produktach. To był tylko wstęp, ponieważ jak się okazało po wysuszeniu suszarką włosy były tłuste i obciążone na długości tam gdzie nałożyłam maskę. Na szczęście nie aplikowałam jej na skalp oraz grzywkę, co uratowało moją "fryzurę", ponieważ włosy również musiały zostać spięte w kok.


Skład maski jest bardzo proty, ale bogaty i naturalny.
Z dobroci można wymienić: ekstrakt z nasion lnu, olej kokosowy, cukier, gliceryna, olej z pestek winogron, panthenol, kwas mlekowy, witamina E.
Zawiera również betainę kokamidopropylową, czyli łagodny detergent.
Chyba dla mnie zbyt łagodny ;p

M.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Dove, Advanced Hair Series, Oxygen & Moisture, Spray unoszący włosy u nasady

Moje włosy są długie i gęste, wobec tego pod wpływem swojego ciężaru często brakuje im objętości. Na co dzień nie jest to dla mnie problemem , ponieważ bardzo cenię sobie 'mega' wygładzone włosy. Ostatnio często je spinam, więc również nie zawracam sobie tym głowy.
Jednak są dni kiedy chciałabym by kosmyki nie przylegały smętnie  ;d
Próbowałam już pudru z got2be, ale dla mnie to koszmar. Włosy były posklejane, matowe, nie dało się ich przeczesać przy głowie nawet palcami. Nadawały się tylko i wyłącznie do mycia. Efekt oczywiście był, ale bardzo nie przypadł mi do gustu.
Totalnym przeciwieństwem tego typu pudrów jest właśnie spray z Dove, którego działanie pozytywnie mnie zaskoczyło.
Używam go zawsze na mokre włosy. Po umyciu spryskuję skórę głowę kilkukrotnie. Staram się nie przekraczać dziesięciu psiknięć. Wmasowuję w skalp, przeczesuję włosy i tak zostawiam do naturalnego wyschnięcia. Wtedy u mnie jest najlepszy efekt, co bardzo mnie dziwi. Myślałam, że podczas suszenia suszarką, modelowania efekt będzie lepszy, ale jednak naturalne wyschnięcie wygrywa. Pierwsze efekty zauważam już podczas czekania na wyschnięcie. Włosy są lekko usztywnione, ale tylko trochę, dużo mniej niż po piankach czy innych produktach stylizujących. Jest to bardzo naturalne odczucie, nic drażniącego.
Możemy również wysuszyć włosy z głową w dół czy wymodelować na okrągłej szczotce unosząc u nasady. Wtedy również widoczna jest większa objętość, jednak u mnie nie utrwalona dodatkowo lakierem szybciej znika i nie utrzymuje się przez cały dzień, co ma miejsca przy naturalnym schnięciu.
Produktu można używać również na suche włosy, jednak ja podjęłam tylko jednokrotnie taką próbę, ponieważ efekt był krótkotrwały. Poza tym znacznie wygodniej rozprowadza się kosmetyk na skalpie świeżo po umyciu.

Ogromnym plusem jest świetne działanie przy braku jakichkolwiek efektów ubocznych - włosy pozostają świeże, nie są matowe, nie plączą się, nie są szorstkie ani nieprzyjemne w dotyku.
Kosmetyk pięknie, świeżo pachnie i zapach przez jakiś czas pozostaje wyczuwalny.
Nie uzyskamy efektu wow niczym z lat '80, objętość jest subtelna, ale zauważalna, a dodatkowo włosy ładnie się układają.
Skład nie zawiera substancji pielęgnujących, ale nie w takim celu go stworzono. Mnie przy stosowaniu co kilka dni, nie regularnie, nie zaszkodził, ale ja nie mam wrażliwego skalpu.
Cena to około 20 zł bez promocji, pojemność 150 ml, która starczy na bardzo długo, ponieważ wydajność jest wspaniała.
Uf, przyznam, że długo tworzyłam tego posta, pomagam Oli szukać pewnych rzeczy na internetach oraz podpatruję dodatkowo jakieś buty na wiosnę na obcasie, 'baletki' już mam teraz czas na coś na obcasie, może czółenka gabor, hm, aktualnie na nich utkwiłam ;d to tak z 'fascynujących' faktów o mnie ;d

M.

niedziela, 26 kwietnia 2015

Niedziela dla włosów

Włosy ewidentnie wymagają już farbowania, ale jakoś nie mogę się za to zabrać ;d Henna czeka w domu, ale farby na odrost nie kupiłam, nie widziałam też mojej ulubionej Garnier Olia na promocji w Rossmanie ani w Super Pharm.
Teraz jednak zauważyłam, że w Naturze, która niestety nie jest mi po drodze, ta farba przez jeszcze 3 dni jest w fajnej cenie, klik
Będę się musiała wybrać : )



Włosy zostały naoliwione metodą na mokro, ponieważ taka sprawdza się u mnie najlepiej. Tym razem wykorzystałam ponownie olej lniany, ale wymieszałam go z arganowym, o tym, klikDo miski wlałam ciepłą wodę oraz łyżeczkę oleju lnianego + łyżeczkę arganowego.
Nieumyte włosy polewałam taką mieszanką przez kilka minut, by dobrze nią nasiąknęły. Przez chwilę trzymałam włosy w takiej kąpieli. Następnie usunęłam nadmiar i zawinęłam w ręcznik na około godzinę. Po tym czasie na lekko wilgotne włosy nałożyłam maskę lnianą Sylveco. To ona w głównej mierze odpowiada za mój dzisiejszy wygląd włosów, moim zdaniem. Nie przekreślam jej zatem mimo trudnego początku i testuję dalej, a już niedługo powiem Wam o niej coś więcej.
Po pół godzinie umyłam włosy dwukrotnie mydłem miodowym, Bania Agafii. Były bardzo miękkie i gładkie już podczas spłukiwania.
Ostatnim krokiem jest nałożenie Maski Passiflora&Rozmaryn – dla cienkich, osłabionych i wypadających włosów, firmy Liv-Delano z serii Green Style, pochodzącej z Białorusi.
Wystarczyły 3 minuty, by włosy ładnie się rozczesały po umyciu.

Pod tygodniem w zdjęciach padły pytania o moje buty ze zdjęcia ;)
To dokładnie te klik, po prawej stronie, drugie od góry. Są w różnych wersjach kolorystycznych.

niedziela dla włosów

dziś podwójne zestawienie po, hm, dość bogatej pielęgnacji oraz tuż po hennowaniu, które miało miejsce wczoraj ;3 na zestawieniu drugim, włosy oczywiście były umyte dwukrotnie szamponem isana med, urea 5%, wcześniej zaś na odrost nałożyłam color&soin 1N.
następnie hennowanie henną z amlą khadi (dodałam 3-4 krople olejku cedrowego), z którą przechodziłam około 4 godzin. żałuję, że wcześniej nie naolejowałam włosów (oczywiście przed myciem isana med ;3). nie użyłam żadnej odżywki, oleju, czy serum na końcówki także wiadomo, że wyglądają na końcach tak jak wyglądają czyli nieciekawie ;d po wyschnięciu (mam na myśli już po zmyciu henny) przeczesałam je, a raczej próbowałam przeczesać szczotką z włosia dzika i zawinęłam w koczek ślimaczek. troszkę się 'skolonizowały', niestety.
natomiast w zestawieniu pierwszym oczywiście miało miejsce olejowanie. nałożyłam mieszankę dwóch olei, mianowicie - oliwy z oliwek, o tej, klik oraz kokosowego. w skórę głowy wtarłam mieszankę sesy egzotycznej i oleju kokosowego. następnie umyłam mydłem cedrowym, zauważyłam, że odkąd myję nim włosy są naprawdę ładniejsze :3 potem mleczny serical oraz łyżka olejku alterra brzoza&pomarańcza. na końcówki alterra migdały&papaja.
na następną niedzielę mam w planie kolejne podeście do olejowania na mokro, tym razem przeczytałam u blondhaircare, że olejuje (?;d) na mokro tzn rozcieńczone mleko + jeszcze dodatkowo jakiś półprodukt + olej. takiej kombinacji jeszcze nie próbowałam, zwykle była to ciepła woda, dlatego czuję się skuszona zrobić kolejne podejście ; )
jutro natomiast wybiorę się do rossmann'a po ten eliksir odżywczy, klik, póki jest jeszcze w promocji i kupię jeszcze jedną alterrę brzoza&pomarańcza póki jest jeszcze w promocji za około 19 złotych (edit: tu dziękuję za wyłapanie błędu przez jedną z Was, szerzyłam tutaj herezję o 14 złotych ;d) :3 notabene - szczotka wiosłowa, klik, której używam również jest w promocji.

+ do Panienki co pytała o tatuaże i post o nich, zajrzyj pod ostatni komentarz Kochana, który zostawiłaś ;* odpisałam Ci tam :3

piątek, 24 kwietnia 2015

tydzień w zdjęciach


a teraz czekam już tylko na Ukochanego, wino, pizzę :3 gry na komputer i mogę już oficjalnie rozpocząć weekend

#newin, konturówki

z braku środków finansowych (no... może nie do końca z braku, lecz zaplecze pieniężne zdawało się być jakieś mizerne ;d) ominęłyśmy dziś rossmann'a baaardzo szerokim łukiem, zresztą przyznam, że nie miałam specjalnej ochoty na polowanie niczym za czasów polowań na faunę plejstoceńską. z tych wszystkich ludzi wychodzą wtenczas dzikie instynkty i jakaś niepohamowana chęć zniszczenia ;d (tego samego dnia wszystko wygląda jak psu z gardła :3). zajrzałyśmy tym samym do super pharm, gdzie kupiłam konturówkę essence, oraz do golden rose :3
przyznam, że 'zachorowałam' na tą pomarańczową konturówkę (nr 325) i nie mogę się doczekać aż się nią wypacykuję.
a teraz przystępuję do oglądania filmów staropolskim, piątkowym obyczajem, przydałaby się jakaś lampa kosmetyczna, ponieważ znów będę malować paznokcie podczas filmu z użyciem lampki usb z ikea ;d nie narzekam, całkiem ją lubię :3
essence to 12 wish me a rose,
golden rose, classics, waterproof 323, 325.

Nakładka Illuma Lid

Odkąd zaczęłam palić świece zawsze na pewnym etapie miałam problem z ich równomiernym wypalaniem. Wood Wick pali się równo i ładnie od początku do końca, natomiast Yanke Candle niestety nie.
Zbyt ukochałam te świece by rozstać się z nimi tylko z tego powodu. Postanowiłam więc poszukać pomocy.
Zaczęłam od owijania świecy folią aluminiową - tak doradziły mi Dziewczyny na wizażu. Po części dawało to dobry skutek, świeca paliła się równiej, mniej kopciła.
Jednak wizualnie nie wygląda to najlepiej. Z bólem serca zasłaniałam piękne etykietki folią aluminiową ;d
Dodatkowo świeca nią owinięta nie pachniała prawie wcale i tak musiałam świeczkę zawijać i odwijać co jakiś czas, by zapach się rozniósł.
Było to frustrujące, wymagało ciągłej uwagi, do tego zabierało dużą część przyjemności płynącej z palenia Yankee.
Podczas wspomnianej w poprzednim poście wizycie w sklepie Świat Zapachów, będąc już przy kasie, ujrzałam nakładki Illuma Lid.
Już od długiego czasu miałam na taką chrapkę, ale zawsze szkoda mi było pieniędzy i odkładałam to jako zbędny wydatek.
Tym razem postanowiłam zaszaleć i zrobić sobie taką przyjemność, jako komplet do świecy. Taka nakładka to koszt około 50 zł. W sklepach internetowych mamy zatrzęsienie wzorów do wyboru.
Nakładka pasuje na świece średnie i duże.


Nakładka wykonana jest z dbałością o szczegóły, bardzo solidnie. Jest właściwie niezniszczalna, więc będzie służyła przez lata. Moja jest w kolorze starego złota z domieszką brązu. Design jest po prostu przepiękny!
Ja jestem ogromnie zadowolona z mojego wzoru w serce. Nakładka stanowi wspaniałe dopełnienie świecy, spełnia funkcję dekoracyjną, ale również pełni doskonale swoją rolę praktyczną.
Dzięki niej świeca nie tuneluje, pali się równo aż do samych ścianek, tym samym nie marnujemy ani kawałka wosku. Płomień jest stabilny, nie tańczy po całym słoju jak do tej pory, nie kopci szkła.
Zapach rzeczywiście jest odrobinę słabszy, czego nie da się uniknąć, ale nie zatrzymuje go całkiem, jak folia aluminiowa. W każdej chwili nakładkę można ściągnąć (tylko uważać, żeby się nie oparzyć), by zapach rozniósł się intensywniej i po jakimś czasie założyć ponownie.
Moim zdaniem takie akcesoria to miły dodatek, który nie jest koniecznością, ale bardzo usprawnia korzystanie ze świec, dodatkowo posiadając walory dekoracyjne.
Teraz (po zakończeniu posta dla Was) zabieram się za robienie obiadu, dziś mam nieodpartą ochotę na carbonarę :3 odpalam tv on line i korzystam w pełnej rozciągłości z tego, że wreszcie weekend! :3

wtorek, 21 kwietnia 2015

Sylveco, odżywcza pomadka z peelingiem

Miałam na nią oko jak tylko pojawiła się na rynku. Uwielbiam kosmetyki marki Sylveco. To fantastyczna polska firma skupiająca się na tym, by kosmetyki były naturalne i miały wspaniałe, bogate składy. Dodatkowo są hipoalergiczne i bez konserwantów.
Nie inaczej jest z tą pomadką.
Cena to około 10 zł. Dostępność w sklepach internetowych, na stronie Sylveco, w sklepach zielarskich i z kosmetykami naturalnymi. Ja kupiłam swoją w sklepie zielarskim Zdrowie z Natury (stacjonarnie w Sosnowcu :3)


Skład (skopiowany ze strony Sylveco):
Olej sojowy, Wosk pszczeli, Cukier trzcinowy, Lanolina, Olej z wiesiołka, Wosk carnauba, Masło kakaowe, Masło karite (Shea), Betulina, Olejek z gorzkich migdałów

Te wszystkie dobroci mieszczą się w typowym dla pomadek opakowaniu z dobrej jakości plastiku zachowanej w estetyce typowej dla marki. Podobnie kartonik w który jest zapakowany produkt. Znajdują się na nim wszystkie niezbędne informacje, ponadto ładnie wygląda.
Sztyft wykręca się płynnie, nic się na zacina.

Jako osoba mająca wiecznie problemy z suchymi, spierzchniętymi ustami interesują mnie wszelkie nowości do ich pielęgnacji. Przykładam do tego dużą uwagę. Jak na razie, moim ulubionym 'mazidłem peeling'ującym' był zrobiony przeze mnie peeling do ust z mieszanki oleju kokosowego, cukru oraz aromatu pomarańczowego. Taką mieszankę nakładam na usta zawsze kiedy są w potrzebie ;d
Sprawdza się świetnie, ale jej (tzn. mieszanki) stosowanie jest utrudnione, ponieważ trzymam ją w lodówce i często o niej zapominam.
Pomadkę Sylveco trzymam w łazience, więc jest zawsze pod ręką. Za to ją lubię. Nie działa tak mocno jak mój DIY peeling, dlatego stosuję ją wtedy kiedy mam ochotę, mogę nawet dzień w dzień. Jej aplikacja trwa chwilę, jest bardzo wygodna.
Sztyftem masuję usta okrężnymi ruchami przez około minutę, a potem przez dłuższa chwilę kontynuuję masaż za pomocą palca wskazującego.
Pomadka pięknie pachnie marcepanem, jest twarda i nie rozpuszcza się szybko. Samych drobinek cukru jest bardzo dużo i świetnie zdzierają naskórek.
Po zmyciu z ust pozostawia bardzo tłustą warstwę, którą ja lubię, ponieważ usta nie dość, że są niezwykle gładkie to jeszcze nawilżone i pokryte ochronną warstewką.
Kolejny produkt Sylveco dołączył do grona moich ulubieńców.
a wieczorem mój Mężczyzna, wino i nowoczesne dekoracje okien ;d

Miałyście może ten produkt od Sylveco? jak się sprawował?; )

M.

#bodycare, naturalne masła

...co prawda wpis o pielęgnacji (tej najbardziej aktualnej) ciała miał już miejsce (nieco połowicznie, bez większego zagłębiania się w szczegóły), ale zważywszy na głębsze zainteresowanie tematem redhaircontrol (;*), postanowiłam stworzyć post właśnie na temat pielęgnacji ciała przy użyciu naturalnych masełek :3
oczywiście o zastosowaniu maseł naturalnych do ciała wiedziałam już dużo wcześniej, jednakże z początku kupowałam je (jakżeby inaczej ;d) z myślą o pielęgnacji włosów. jednym z pierwszych maseł jakie użyłam było kakaowe (więcej tutaj, klik!). nałożone solo (bez wymieszania z innymi, bardziej 'lekkimi' olejami) powodowało usztywnienie włosów, natomiast idealnie sprawdzało się właśnie do ciała. nigdy nie roztapiałam go w mikrofalówce, 'fundowałam' sobie długi (masło jest dość twarde i po zetknięciu ze skórą, fakt ulega rozpuszczeniu... tylko powolnemu, stopniowemu).
nie lubię pisać, że 'oh, jaki odprężający kosmetyk, jaka ja byłam rozluźniona' ;d, ale przyznaję i podpisuję się pod tym, iż podczas masażu oraz pięknym kakaowym/czekoladowym zapachu roztapiającego się masełka czułam się całkiem przyjemnie.
dlaczego akurat masła? otóż, kiedy jeszcze sięgałam po produkty drogeryjne, zawsze przyciągały mnie właśnie masła, a nie balsamy, czy też, o zgrozo, mleczka do ciała... (średnio lubię oleje {jak choćby te, które używam do włosów} z przeznaczeniem do ciała, czuję się jakby co najmniej po mnie ściekały, a kiedy nałożę za mało, one tym samym całkowicie się wchłoną i skóra, moim zdaniem, pozostaje tak samo przesuszona jakbym nic z nią nie zrobiła. toleruję jedynie oliwki typu BDFM po kąpieli) i tak przeglądając sklepy internetowe jak choćby zrobsobiekrem, czy calaya skusiłam się na produkt naturalny.
dziś napiszę o dwóch masełkach, które aktualnie mam 'na stanie', choć moim zdaniem, wszystkie dają podobny (ale muszę zaznaczyć, iż zachwycający!) efekt.
w kwestii przechowania masła awokado, na różnych stronach są odmienne informacje. wolę jednakże po otwarciu trzymać je w lodówce, tak dla świętego spokoju, w obawie o ewentualną utratę jego właściwości.
masło awokado jest bardziej miękkie od większości maseł, nawet tuż po wyjęciu z lodówki :3
na zdjęciu - masełko pochodzi ze sklepu calaya, w przyszłości natomiast będę je kupować w sklepie zrobsobiekrem (to drugie w kolejności posiadało wyczuwalne drobne, woskowe granulki decydujące o specyficznych właściwościach masła awokado). kolor jasno beżowy, bez zapachu (dlatego często dodaję olejki eteryczne typu naturalny olejek pomarańczowy, pięknie pachnie!).
masło podobnie jak sam olej bogate jest w proteiny, aminokwasy, fitosterole, lecytynę i minerały.
skóra po zastosowaniu jest odżywiona, natłuszczona, odczuwalnie jędrniejsza. masło wykazuje dużą zgodność z naturalnymi lipidami skóry, uzupełnia tym samym barierę lipidową.
nie wchłania się w całości, ale nie wyciera się jakoś specjalnie (tym samym pozostając na skórze) w kontakcie z ubraniem czy też kołderką :3 w takich relacjach olej wytarłby się w trymiga.
właśnie za sprawą tego zdobyły moją wieczną miłość.
masło shea, ma nieco więcej odczuwalnych 'granulek' (tym samym mając miękką, grudkową masę w temperaturze pokojowej), które oczywiście ulegają rozpuszczeniu w kontakcie ze skórą.
podobnie jak masło awokado - masło karite jest przechowywane przeze mnie w lodówce. po bezpośrednim wyjęciu z niej, rozsmarowuje się minimalnie gorzej niż masełko opisywane wyżej.
po zastosowaniu skóra jest gładka, miękka i przyjemna w dotyku. przyznam, że lubię się tak 'dotknąć' tuż po peelingu i wysmarowaniu masełkiem, skóra jest bajeczna w dotyku! substancje zawarte w maśle shea przyspieszają gojenie się ran (na przykład tych po depilacji, ja na tę okoliczność potrafię się zaciąć 2-3 razy w tym samym miejscu ;3), niwelują podrażnienia (choć na podrażnienia moim numerem jeden, od zawsze, na zawsze jest sudocrem).
obydwa masełka są niesamowicie wydajne, zwykle kupuję je w pojemnościach 80-200 g, czyli cena waha się od około 15 zł do 30 zł. moim zdaniem są warte swojej ceny, bez dwóch zdań.
tymczasem po opublikowaniu posta wracam do misji pod tytułem 'sklepy z tapetami', rozkaz wydany przez najwyższe 'zwierzchnictwo' w domu zwane mamą ;d

na koniec próbki (olej z marchwi, olej z czarnej porzeczki), które z racji tego, iż moje zamówienie wynosiło powyżej 50 zł, mogłabym sobie wybrać w liczbie dwóch :3
co prawda, wspomniałam już o tym na blogu, ale naprawdę podoba mi się, iż sklep daje możliwość wybrania sobie dowolnej próbki, bez wysyłania 'losowego' bądź jak w większości sklepów bywa - żadnego.
produkty zawsze są zabezpieczone z należytą starannością : )